ROZDZIAŁ 15
Stanęłam przed domem. - Samochodu już nie było!
-I co teraz, myślisz, że zauważyła, że mnie nie ma?- Spojrzeliśmy na siebie, a Jason tylko wzruszył ramionami.
-Nie wiem.- Powiedział cicho i wjechaliśmy na małe podwórko za dom. - Co z końmi?- Zapytał.
-Ty nie masz kogoś kto mógłby je przechować?- Powiedziałam z nadzieją.
-Jak to,- przechować, po co Ci one?
-Musze tam wrócić.- Powiedziałam spuszczając wzrok.- I przy okazji oddać mojego, nie wiem co z twoim.
-Po co chcesz tam wracać???- Spytał z oburzeniem.
-Zawarłam umowę. Tę, którą mi podpowiedziałeś w szpitalu.- Mam oddać in książkę.
-W zamian za co?
-W zamian, że odpowiedzą mi na moje pytania co już zrobili i gdy już ją oddam to zostawią mnie, a ja nic nikomu nie powiem.
-A ja?- Uśmiechnął się. - Tyle, że nie wiem czy oni mogą dotrzymać umowy. :/
-Opowiem Ci potem, ale Ty pierwszy! Skąd się tam wziąłeś, w tym stroju i goniący mnie?
-No, więc tak.- Zaczął.- Poszedłem za waszymi śladami, długo to trwało, bo aż chyba pół nocy. Potem zakradłem się do tego
budynku i wszedłem do pierwszego lepszego pokoju i znalazłem tam ich ubrania, więc wziąłem jedno i wtopiłem się w tłum.
-Zaraz! Byłeś w pokoju?
-Dopiero potem kiedy już się zgodzili, wszedłem razem z nimi. To też ja Cię prowadziłem i dałem płaszcz.
Trochę mnie zatkało, bo nie podejrzewałam niczego o tego zakapturzonego zakonnika.
-Nie mogłeś mi od razu powiedzieć, że to Ty?
-Nie chciałem ryzykować. Ruszyłem a Tobą i wtedy zleciałem.
Wszystko stało się jasne. Zostawiliśmy konie za domem przy wodzie i weszliśmy do domu, w którym już nikogo nie było.
Drzwi od mojego pokoju były przymknięte tak jak je zostawiłam. Wszystko było ok. Może mama nie zobaczyła i wyszła z myślą,
że śpię. Za godzinę muszę wychodzić do szkoły. Spakowałam się, oczywiści przebrałam i zeszłam do kuchni.
Jason oglądał telewizje.
-Chcesz coś do jedzenia? - Wychyliłam się z kuchni, a on przytakną.
Zrobiłam kanapki i poszłam do Malutkiego saloniku, gdzie jedliśmy przy TV. Minęło dość duż czasu, a ja musiałam już
wychodzić.
-Idę do szkoły, myślę że na Ciebie też już pora. Idź do domu i powiedz, że wypisali Cię wcześniej. :)
-Masz rację.
Wyszliśmy razem zostawiając rozsiodłane konie na podwórku żeby się pasły. Jason odprowadził mnie pod szkołę. Lekko
pocałować w policzek i poszedł do siebie. Czułam się jak w niebie, zapomniałam o rzeczywistości i całą szkołę pływałam
w obłokach. Inne rzeczy mnie nie interesowały. Oddam księgę i mam spokój. Oby mnie nie okłamali, ale chyba tacy dziwni
ludzie dotrzymują słowa. Prze chwilę pomyślałam, ża ja mogę być ostatnim potomkiem, bo otworzyłam książkę, ale oni
o tym nie wiedzą. Nie miałam się komu wygadać o tym wszystkim, ani oczywiście o Jasonie. Był przystojny, że tylko
wzdychać. Cieszyłam się, że zatrzymaliśmy się na tej polanie. Miałam szczęście trafiając na Niego. Nie mogłam
marzyć o niczym innym niż o takim chłopaku. Ale chyba nie jesteśmy parą, bo to był zwykły buziak. Ma pewnie super
dziewczynę ładniejszą ode mnie. A może nie... Tak rozmyślałam do końca dnia kiedy wracałam do domu i złapały mnie myśli
o martwiącej się mamie. Nie wróciła jeszcze z pracy. Kończy ją za godzinę, więc zrobię coś z końmi i będę udawała, że nic się
nie stało. A jak zapyta gdzie byłam rano powiem, że nie mogłam spać i poszłam na spacer.
Wzięłam głęboki oddech i szłam spokojnym krokiem ze słuchawkami w uszach.
Mama wróciła. Usłyszałam zamknięte drzwi. Siedziałam cicho z nadzieją, że wszystko jest dobrze i o nic nie zapyta. Ale
jednak weszła do pokoju. Wstałam, starając nie okazywać zdenerwowania. I wtedy spadł mi kamień z serca.
-Jak w szkole, co dostałaś.- Usłyszałam codziennie zadawane pytanie.
-Może być. Dostałam 2+ z polaka.
-Przecież dobra jesteś z polskiego?! Co się stało?
-Było niespodziewanie pytanie, a ja się nie nauczyłam.- Zainprowizowałam, bo to był sprawdzian o którym po prostu zapomniałam.
Mama wyszła z pokoju i poszła do swojej sypialni. Odetchnęłam z ulgą, ale zaraz stres wrócił podczas pytania
-Gdzie byłaś rano?- Zapytała wchodząc ponownie do mnie.
-yyy... ja. - szukałam w głowie wymówki.- Byłam na spacerze.- Przypomniałam sobie ustaloną wersję.
-Mogłaś mnie obudzić albo zostawić karteczkę że wychodzisz.
-Przepraszam.- Szybko umknęłam do łazienki. Ale wróciłam po 5 minutach.
-Mamo?.. Bo widzisz, na naszym podwórku są dwa konie.- Wydusiłam z siebie.
-Co?! Jakie konie?!- Krzyknęła.
-Tylko na kilka dni, muszę je przechować. To są kolegi. Remontują mu stajnie i nie ma nigdzie miejsca.- Znów improwizowałam.
-Mogą zostać? Proszę kilka dni, potem oddam.
-Ale ty je karmisz i poisz. Maksymalnie 5 dni! I więcej nie chce widzieć żadnych zwierząt. Wiesz, że jestem uczulona na
sierść!- Krzyknęła i wyjrzała na czarnego i brązowego konia. Ale się zgodziła! Więc koniec z problemem zwierząt.
hhahhahaha, moja mama nigdy by sie nie zgodzila na konie na podwórku. ;d
OdpowiedzUsuń