czytacie i podoba wam się

czwartek, 31 maja 2012

14!!! myślę że się wam spodoba. komentujcie !!!

ROZDZIAŁ 14


   Jak wyruszyłam zaczynało kropić, potem coraz mocniej, a teraz wielka ulewa! Grzmi i uderzają pioruny. Przynajmniej
rozjaśniają mi drogę. Cały czas czułam się nie swojo. Tak jakby ktoś mnie obserwował. Zawsze się czułam tak w lesie.
Jechałam już dobre pół godziny. Modliłam się żeby zaczęło wschodzić słońce i żebym dojechała ju do domu. Tylko... nie
przemyślałam jednego... Co ja robię z koniem kiedy wrócę? Nie będę miała gdzie go zostawić! I co mama teraz myśli?
Mam nadzieję, że się nie obudziła i, że zdążę wrócić zanim wstanie do pracy i zobaczy, że mnie nie ma.
   Nagle usłyszałam rżenie konia. Tyle, e to nie był mój! Zdenerwowałam się. Znowu! Mocny grzmot uderzył gdzieś nie daleko,
aż podskoczyłam. Obejrzałam się za siebie czy kogoś nie widać, ale przez lejący deszcz ni mogłam zobaczyć. Musiałam trzymać
się, żeby nie spaść, kierować, aby nie wpaść na drzewo i co jeszcze mnie dobijało, a jednocześnie przerażało ktoś za mną
jechał. Obejrzałam się za siebie. Tam ktoś jechał! Przyspieszyłam żeby uciec, ponieważ nie wiedziałam kto jedzie, ale zbliżał się. Wtedy znów potężny
grzmot uderzył, a koń za mną zarżał, odwróciłam się,stał na tylnich kopytach, a jeździec już na ziemi. Nie miałam
serca żeby mu nie pomóc, więc gwałtownie się zatrzymałam i zawróciłam. Podjechałam nieco bliżej i schwyciłam wodze spłoszonego
zwierzęcia.
 -Kim jesteś?- Zapytałam
 -To ja!- Wołał, ale nie widziałam jego twarzy. Dostrzegłam tylko długą, czarną tunikę i płaszcz taki jak mój.
 -Kto?!
 -To ja! Jason!- Na te słowa zeskoczyłam z siodła i pobiegłam do niego. Zatrzymałam się na kolanach koło niego.
 -Nic Ci nie jest?!- Zapytałam przejęta.
 -Chyba tak.- Wstał.
 -Co tu robisz? Dlaczego tak wyglądasz?
 -To chyba nie pora ani dobre miejsca na wyjaśnienia!- Miał racje, więc przyprowadziłam "jego" konia, a ja wsiadłam na
swojego.
   Jechaliśmy w ciszy. Czasem tylko zachichotałam z Jasona, który ledwo utrzymywał się w siodle.
 -Słońce!- Krzyknęłam uradowana gdy zobaczyłam promienie słoneczne wychodzące zza lasu, z którego już wychodziliśmy.
   Wyjechaliśmy na polane, a za nią były pola zbóż. Deszcz już przestawał padać. W połączeniu ze słońcem na niebie
tworzyła się piękna tęcza.
 -Tu jest pięknie!- Mówiłam do siebie w myślach.
Widziałam jak Jason na mnie patrzył zdziwionym wzrokiem. Zachwycałam się tym widokiem. Nie codziennie się taki widzi.
 -Wiesz..- Zaczął.- Jak ci się podoba to ostaniemy tu na odpoczynek? Konie są zmęczone. My też.
 -Nie mamy czasu, muszę zdążyć zanim mama wstanie do pracy, może nie zobaczy, że zniknęłam.
 -Ale mamy jeszcze dużo czasu! Jest 04:00, a miasto tuż przed nami, od razu za tym polem! Zostańmy!
 -Może masz racje.- zwolniliśmy tępo, do kłusa.- Wstaje o 05:30.- Uśmiechnęłam się i zatrzymałam.
   Oboje zsiedliśmy  koni, na środku polany i przywiązaliśmy je liną, która była przy sidle do samotnego drzewa. Usiedliśmy
pod nim. To była jabłoń. Miała piękne, dojrzałe owoce. Ale były wysoko, więc tylko na nie spojrzałam i oparłam się o
pień drzewa. Zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, całą noc nie spałam i należał mi się odpoczynek. Mój relaks nie trwał
długo.
 -Jesteś głodna?- Odezwał się Jason patrząc w górę na jabłka.
 -Trochę ale są za wysoko, a pień nie nadaje się na wspinaczkę.- Powiedziałam zawiedziona.
 -Ale...- Spojrzał na mnie z miną, której tylko brakowało świecącej żarówki nad głową.- Razem damy radę.- Zaśmiał się.
 -Jak?- Również się uśmiechnęłam
 -Mogę wziąć Cię "na barana"!
 -Zwariowałeś?- Załamiesz się pod...- Nie zdążyłam dokończyć kiedy Jason już do mnie doskoczył i podniósł na rękach.
 -Chyba jednak dam radę, to co? Wchodzisz w to?  :D
 -Możemy spróbować, ale najpierw mnie odstaw!- Obrócił się ze mną i postawił.
 -Wchódź.- Przykucną wskazując swoje ramiona, abym weszła.
 -To szaleństwo!- Weszłam powoli, a on ze mną wstaną, najpierw się zachwiałam, ale on stał prosto i podszedł pod najniższą
gałąź. Wyciągnęłam rękę.- Nie mogę sięgnąć. Nie wiele brakuje.- Wyciągałam się jak najwyżej. Nie mogłam przestać się śmiać.
 -Nie ma sprawy!- Krzykną. Nie wiedziałam co chce zrobić, ale zaraz się przekonałam.
 -Przestań. Dość!- Krzyczałam powstrzymując się od śmiechu kiedy on skakał jak kangur.- Mam!
 -Super jeszcze jed...
 -aaaaa- Pisnęłam kiedy znalazłam się na ziemi, a Jason na mnie.- Ty... aaa! Nie łaskocz.- Krzyczałam. Normalnie popłakałam
się ze śmiechu!
 -Haha! Nie!- I łaskotał mnie po brzuchu dalej.
 -Już DOŚĆ! Starczy!- Powiedziałam poważnie. Przestał.
   Patrzył mi teraz prosto w oczy. Klęczał nade mną, a ja leżałam. Tym razem czułam się dobrze. Czułam swobodę. Nie bałam
się w tej chwili niczego, o wszystkim zapomniałam i nic się dla mnie w tej chwili tak nie liczyło jak ON. Zbliżył się
powoli, nasze nosy się dotknęły i już zaraz także usta. Potem delikatnie mnie pocałował w szyje i przeturlał tak, że teraz
ja siedziałam na nim. Cały czas się uśmiechałam, gdy tylko go widziałam moje usta tworzyły podkówkę skierowaną ku górze.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę i zjedliśmy jabłko na pół. Potem ruszyliśmy dalej, przez łąkę i złociste pole z dojrzałym
zbożem. po kilku minutach przeczytałam zieloną tabliczce:

                                                "WITAMY W IRVINE"

rozdział 12 :)

ROZDZIAŁ 13


   Zaczęłam się budzić, Oczy mi się kleiły, a ja jakoś słabo się czułam, nie mogłam się ruszyć. W końcu zaczęłam widzieć
nie rozmazany obraz. Ale już w tej chwili wolałam znowu zapaść w dezoriętacje i obudzić się, gdy mnie tu nie będzie.
   Siedzieli przy mnie, na przeciwko mnie i za mną. Próbowałam się ruszyć, ale nie mogłam byłam przywiązana do krzesła.
Rozpoznałam to miejsce...
 -Nie! Nie! Nie! To nie może być prawda! Znowu tu jestem!- Krzyczałam, szarpiąc, aby się uwolnić, ale to nic nie dało.
Do oczu cisnęły mi się łzy. Nie  mogłam uwierzyć, miałam nadzieje, że to zły sen, chciałam żeby nim był, ale to była
rzeczywistość...-Byłam w tym samym miejscu, w tym samym pokoju, z tymi samymi ludźmi... Jeśli można ich tak nazwać.
 -Słucham?- Zapytał mężczyzna siedzący na przeciwko mnie. Miał maskę, ale ja już widziałam jego twarz.
 -Czego chcesz?- Powiedziałam z pogardą patrząc mu w oczy.
 -Miałaś jakąś propozycje dla nas, prawda? Więc jej słucham, co chciałaś powiedzieć?
 -J..j..a ja- Zająkałam się, ale po chwili nabrałam odwagi i powiedziałam- Chciałam wam oddać tą książkę wzamian, że
powiecie mi kim jesteście, dlaczego ja i dlaczego ta głupia książka jest dla was taka ważna! Oraz zostawicie mnie w spokoju
raz na zawsze i znikniecie z mojego życia!- To zdanie wypowiedziałam ze złością przez zaciśnięte zęby.
 -Aż takie wysokie wymagania? Nie wiem czy mogę się na to zgodzić.
 -Jeśli nie, to nic wam dam chodź byście mnie mieli zabić!- Byłam teraz pewna siebie mając przewagę w rozmowie.
 -Hmm..-Zastanawiał się.- Przepraszam Cię na chwilkę.- Mówiąc to wyszedł z całą resztą stojącej gromady. Został jeden,
tym razem wiedziałam, że jest i że stoi za mną. Poczekałam chwilę i się odezwałam przerywając głęboką ciszę:
 -Po co to robicie?
Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, więc powtórzyłam tyle, że teraz głośniej:
 -Po co to robicie?!
 -Nie mogę Ci nic powiedzieć, więc siedź cicho i spokojnie.- Odpowiedział grubym głosem.
 -Ale teraz możesz, nikogo nie ma i nie musisz udawać nie wiadomo kogo, bo jesteś tylko zwykłym idiotą wykonującym rozkazy
bez żadnego sprzeciwienia!
 -Uważaj na słowa smarkulo, bo...- Groził mi lecz nie dokończył, gdyż do pokoju wszeszli ponownie mężczyźni.
 -Więc tak...- Odezwał się ten co prowadził ze mną rozmowę wcześniej.- Możemy tak zrobić. Przyniesiesz nam księgę, a my
Ci wszystko powiemy o co prosiłaś i damy Ci spokój.
 -Nie tak mówiłam. Najpierw Wy mi odpowiecie na moje pytania,a wtedy ja przyniosę tą "księgę" i odejdę.
 -Ale nie mamy pewności, że tak zrobisz.
 -Ja też nie mam, a wy nie macie dużo do stracenia tylko do zyskania.
 -No dobrze, więc tak zróbmy.- Odpowiedział po chwili namysłu.- To co chcesz wiedzieć najpierw?
 -Kim jesteście i dlaczego akurat ja?
 -Jesteśmy starożytnymi zakonnikami z około VII w. z nikomu nie znanego zakonu, którego nazwy nikt nie zna lecz tylko sam
jego twórca. Naszym zadaniem jest zakończyć życie rodu "Morderczych serc", ale nigdy nam się nie udało, bo jakiś potomek
zostawał i dawał następne pokolenia. Nie wiemy kto nim jest, gdyż ostał tylko jeden lub jedna, której nie odnaleźliśmy i
nie wiemy gdzie szukać. A dlaczego ty? To bardzo proste, byłaś naszą podejrzaną o to, więc zamierzaliśmy Cię zabić, ale
okazało się, że nie masz żadnych nadzwyczajnych zachowań czy czegoś w tym rodzaju, więc chcieliśmy się Cię pozbyć, aby nie
mieć żadnych świadków.- Po tych słowach zatkało mnie, ale pytałam dalej.
 -Po co wam książka, którą mam?
 -Są w niej zapisane osoby, które należały do rodziny Covenent, która z kolei jest rodziną "Morderczych serc".
 -Dlaczego ich tak nazywacie?
 -Ponieważ legenda głosi, że mają wielką moc drzemiącą i ukrywającą się w ich sercach, czyli inaczej są zagrożeniem.
 -Ale.. Skoro to tylko legenda to czemu w nią wierztzycie?
 -Bo wiele lat temu widzieliśmy skutki jej wydostania się z ciała, oczywiście nie my, ale poprzedni członkowie zakonu. A
teraz masz nam przynieść książkę tak jak obiecałaś i puścimy Cię wolno.
 -Jeszcze jedno zanim pójdę. Czy każdy może ją otworzyć?
 -Oczywiście, że nie. Tylko najmłodsze pokolenie, które żyje, chyba, że jeśli jeszcze nie zdoła otworzyć to może to zrobić
następny w kolejce przodek.
 -A czy zapisane w nim osoby mogą być ukazane jeszcze za życia?
 -Tak. Wyznaczana jest data i jej się trzymamy.- Wstał i zwrócił się do wysokiego mężczyzny:
 -Rozwiąż ją i daj konia, niech jedzie do domu.
 -Co? Jakim koniem???
 -Do domu długa droga, na pieszo będziesz dopiero za dwa dni, konno przy wschodzie słońca. Pamiętaj, że masz być tu w ciągu
7 dni.
   Nie wiedziałam co powiedzieć w prawdzie umiem jeździć, ale jak trafić do Irvine? I co ludzie jadący samochodami sobie
o mnie pomyślą? Szłam za Mężczyzną skrytym za kapturem.
 -Czekaj tu, zaraz przyprowadzę Ci twojego wierzchowca.
Zrobiłam tak jak powiedział- czekałam. Po 10 minutach przyprowadził mi Ogromnego czarnego ogiera, był już osiodłany i
miałam już na nim wyruszać. Wsiadłam na olbrzyma z pomocą mężczyzny obok.
 -Jak mam dojechać?
 -Kieruj się na tamten las w oddali.- Wskazał palcem kierunek.- Przez niego przejedziesz i skierujesz się na wschodzące
słońce. Tu masz płaszcz, bo zaraz zacznie padać.- Podał mi czarną jakby pelerynę z kapturem. Nie wiem dlaczego, ale był dla
mnie miły. Wydawało mi się, że go skądś znam i widać było, że mówi dość dziwnie, ale nie zwracałam uwagi
 -To dobry koń tylko, że uparty. Wierny SWOJEMU jeźdźcowi, więc uważaj.
 -Dziękuję.- Nałożyłam płaszcz i ruszyłam galopem w kierunku lasu.

poniedziałek, 28 maja 2012

Napisałam nowy, nwm czy dobry, ale mam nadzieje, że się spodoba. komentujcie.

ROZDZIAŁ 12  


   Będąc w domu cały czas miałam w głowie tyle myśli, że aż mnie mdliło. Po ostatnich wydarzeniach, o których wiedziałam
tylko ja i Jason dziwnie się czułam. Poszłam pod prysznic żeby trochę odpocząć, ale nic to nie dało. Poszłam od razu do pokoju
i usiadłam na łóżku przy oknie, w które teraz często zdarzało mi się patrzeć i marzyć zapominając o rzeczywistości.
Nagle podskoczyłam ze strachu.
 -To tylko telefon...- Uspokoiłam się.- Halo?
 -Musisz mi pomóc.- Usłyszałam głos Jasona. Mówił szeptem.
 -Co się stało?
 -Musze stąd iść, bo zaraz odkryją prawdę, strasznie mnie wypytują podchwytliwymi pytaniami, nie wiem co robić.
 -Spokojnie. Wymyślisz coś.
 -Ale oni już się czegoś domyślają, wiedzą, że kituje.
 -To idź stamtąd .
 -Niby gdzie? Powiedziałem rodzicom, że dopiero jutro będę w domu.
 -To na razie udawaj, że nie pamiętasz, zaraz tam będę i Cię zabiorę, jak puszcze sygnał bądź przy łazienkach już gotowy.-powiedziałam
i się rozłączyłam nie czekając na odpowiedź.
  Tylko jak wyjść żeby mama mnie nie zauważyła? Mogłabym wyjść przez okno, ale trudno by nikt mnie nie zauważył. Mam pokój
na pierwszym piętrze, a sypialnia mamy jest tuż obok, poczekam aż się położy i wtedy pójdę.
   Minęło zaledwie 10 min. a już w domu było cicho. Ubrałam się w dresy i pierwszą lepszą bluzkę. Po cichutku zeszłam po
schodach i skierowałam się ku drzwiom. Otworzyłam je i delikatnie zamknęłam. Spojrzałam na okno pokoju mamy. Nikogo nie
było. Jak najszybciej pobiegłam przed siebie i wyszłam z podwórka. Chodnikiem pobiegłam do szpitala.
 -Uff, już blisko.- Powiedziałam do siebie kiedy ujrzałam swój cel.
   Puściłam sygnał telefonem, żeby Jason już był gotowy. Wyszłam z windy i za rogiem były toalety. Jednak coś mnie
zaniepokoiło, miałam dziwne uczucie, które jakby mnie ostrzegało przed czymś. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam dalej.
Podeszłam w miejsce, gdzie mięliśmy się spotkać, ale jego jeszcze nie było, poczekałam kilka minut, ale się nie zjawiał.
Zajrzałam za drzwi damskiej toalety. Nie ma go. Uchyliłam drzwi męskiej. Był tam, stał tyłem. Weszłam do środka nie pewnym
krokiem.
 -Jason co tu robisz?- Odwrócił się do mnie i widać było, że jest zdenerwowany.- Słyszysz mnie? Halo!?- Mówiłam. On nie
odpowiedział mi tylko się patrzył.
 -Przepraszam.- Powiedział cicho.
 -Za co?- Nie wiedziałam co powiedzieć, przecież nic się nie stało.
 -Musiałem.- Mówił drżącym głosem.
 -Co musiałeś?!- Spojrzałam na niego zniecierpliwiona.
 -Oni tu są.- Wyszeptał.-Idą już.
 -Co?!
 -Nie mogłem nic zrobić, zagrozili mi, że i tak nas oboje znajdą tyle, że ucierpią chorzy w szpitalu.
 -Boże..- Załamałam się znowu. Usłyszałam kroki równo idące.-Chodź!- Krzyknęłam łapiąc Jasona za rękę.
 -Nie możemy! Nie chcę żeby ktoś cierpiał za nas, zwłaszcza chorzy!-Krzykną i zatrzymał się.
 -CO? Możemy uciec mam pomysł.
 -Niby jaki?- Zapytał zrezygnowany.
 -My uciekniemy, a szpital się ewakułuję kiedy włączymy alarm! Lub coś podpalić i przyłożyć do tych zraszaczy przy
suficie.
   Wybiegliśmy z pomieszczenia, a za nami biegli prześladujący mnie i teraz też Jasona mężczyźni.
 -Rose! Do sali z chorymi.-Wołał.
Gdy tylko ich zgubiliśmy wbiegliśmy do pierwszej sali i się schowaliśmy w szafie, było ciasno, ale weszliśmy. Znowu czułam
się niezręcznie stojąc tak blisko niego.
 -Co teraz?- Zapytał
 -Nie wiem. Musimy znaleźć ten guzik.
 -A czy nie uważasz, że zaszkodziło by to ludziom tutaj. Prowadzone są operacje i badania. Jak chcesz zrobić to, w dodatku
nie zauważalnie? Nakręcą nas kamery i aresztują! Chcesz tego?!- Mówił poważnie.
 -Może masz racje..-Zamyśliłam się.
 -Oddaj im tą książkę i może będzie po sprawie po co ona Tobie?
Nie mogłam mu powiedzieć, że jest ona o mojej rodzinie i, że jestem następna, że to ja mogę być tym "pokoleniem" choć sama
nie jestem tego pewna.
 -Spróbuję, ale jak? Zabiją nas zanim coś powiemy!
 -Skąd wiesz! spróbuj, bo ja już tu nie chcę siedzieć! Jest ciasno i duszno, wychodzę!
Tak jak powiedział tak też zrobił wyszedł, a ja za nim. Poszliśmy tam gdzie mięliśmy spotkać się na początku. On wszedł do
pomieszczenia, zawahałam się, ale jednak przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi.
 -Mają mój telefon zadzwoń do nich. Albo lepiej napisz sms, że czekamy i mamy propozycje.
Wyjęłam swój telefon z kieszeni i wysłałam wiadomość:

                             "Jestem tam, gdzie miałam być, czekam i mam propozycje"

   -Schowaj się! Ja będę gadała.
 -Co? Nie zostawi Cię!-Krzykną zdenerwowany.
 -Ciszej! Bo Cię usłyszą, tam jest małe okno.- Wskazałam mu palcem okno przy umywalce.]
 -Nie przejdę! Chyba śnisz!
 -Już zdejmij tą grubą bluzę i wyłaź stąd!- Zrobił tak jak powiedziałam.
Staną na umywalce i wyjrzał przez niewielki prostokąt prowadzący na zewnątrz. Otworzył go na rozcież i zaczął wychodzić
zaczynając od głowy.
 -Już idą! Szybciej!- Pośpieszałam go.- Gdy wyszedł spojrzał na mnie i...
 -UCIEKAJ!!! Krzykną. Gwałtownie się obróciłam i tylko zdołałam dostrzec jakby strzałę z jakąś mazią na grocie, gdy wbił
mi ją w bark. Obraz mi się rozmazał i już po chwili było ciemno.

czwartek, 24 maja 2012

dalsza część. od 9-11 rozdziału


 
ROZDZIAŁ9

  
   Dochodziłam do ulicy zwanej Starą Dzielnicą. Już się ściemniało. Nie było nikogo. Dookoła mnie były stare, poniszczone
budynki, a co jakiś czas latarnia z mdłym światłem. Ulica wyglądała strasznie. Słychać było najmniejszy szelest i dźwięk.
Co chwila dochodził hałas przejeżdżającego samochodu. Przy jednym z budynków stał śmietnik. Obok były duże pudła kartonowe,
za którymi postanowiłam się schować. Siedziałam przez chwilę i nagle ktoś nadszedł, a za nim drugi, a potem jeszcze kilku.
 Wyglądało to jakby kogoś szukali.
 -Może mnie.-Pomyślałam.
Rozglądali sie i chodzili w kółko wypatrując czegoś.
   Nagle poczułam na ciele zimny oddech- zamarłam w bezruchu. Usłyszałam jeszcze ciężkie dyszenie. Ciało odmawiało mi
posłuszeństwa. Po chwili, wzięłam głęboki oddech i powoli się obróciłam.- Moim oczom ukazała się postać siedząca pod ścianą.
Ciężko oddychała i trzymała się jedną ręką za klatkę piersiową. Twarzy nie mogłam dojrzeć, więc lekko się zbliżyłam i przymrużyłam
oczy. Zaraz potem je wytrzeszczyłam.- zdałam sobie sprawę że to Jason! Natychmiast przysunęłam się i odsłoniłam jego twarz
ze spadających na nią włosów. Było zimno a on wyglądał na zziębniętego. Na koszuli miał plamę krwi. Przytuliłam go mocno ze
łzami w oczach. Wiedziałam, że żyje, ale jak ja go miałam stąd zabrać!
 -Rose?-Powiedział cicho, drżącym głosem. Natychmiast uchyliłam jego głowę by na niego spojrzeć.- Powoli otworzył oczy, ale
nie ruszał się.
 -Tak, to ja! Co się stało?!- Pytałam z przejęciem, ale on tylko zamkną swoje zielone oczy po czym położył głowę na moich kolanach.
 -Jason! Wstawaj musimy stąd iść.
 -Nie wiem czy dam rade.
 -DASZ!
  Kilka kroków od kartonów były drzwi prowadzące do jednej z kamienic, jeżeli byłyby otwarte moglibyśmy uciec, ale czy
damy rade ze stanem Jasona? Musieliśmy spróbować. Objaśniłam mu co i jak i, że musimy iść, bo nas znajdą, a ja za 5min.
Powinnam oddać im książkę. Co jakiś czas przechodzili obok, ale nie zauważyli nas. Nikogo teraz nie było to było być może
jedyna szansa! Poprawiłam plecak, a Jasona rękę przełożyłam przez swój bark i powoli go uniosłam.Udało mu się utrzymać na
nogach jednak musiał iść nie tylko podparty o mnie lecz również o ścianę. Byliśmy schyleni i ruszyliśmy jak najszybciej
mogliśmy. Widziałam, że Jasonowi jest trudno, ale ciągnęłam go, gdyż nie mogliśmy się teraz zatrzymać. Doszliśmy do drwi.
Z wielką nadzieją sięgnęłam klamki i nacisnęłam ją.- Co?!- Mówiłam do siebie w myślach. Zaczęłam ją szarpać, bo takie
drzwi mogły się tylko zatrzasnąć, ale nic z tego. Posadziłam Jasona pod ścianą i jak najszybciej pobiegłam do kolejnego
budynku. Tym razem drzwi się otworzyły. Spojrzałam w stronę leżącego chłopaka.
 -EJ TY!!!- Wołał głos dochodzący zza mnie, gwałtownie się obejrzałam... -Stał tam! Miałam wybór: wrócić po cierpiącego
przyjaciela, czy też ratować siebie. Minęła sekunda a ja ruszyłam do Jasona. Wzięłam go tak jak wcześniej i biegłam do
otwartych drzwi! ON był pierwszy i zagrodził nam drogę Nie namyślałam się i... Automatycznie go uderzyłam w twarz tak
mocno, że aż mnie zabolała ręka. trafiłam w oko, więc zakrył chwilowo twarz rękoma, a ja korzystając z okazji weszłam do
środka i zamknęłam drzwi. Tamten krzyczał wołając innych i walił w stare, zniszczone drewno próbując wejść. Nie otworzy ich,
ponieważ są zablokowane za pomocą beli leżącej w poprzek. Rozejrzałam się nerwowo dookoła i mogłam iść na górę przez schody
lub w dół do piwnicy.
   Było zimno, a serce mi biło jak szalone, nie wiedziałam co zrobić.
 -Rose idź się schować.- Mówił cicho.
 -A co z Tobą?! Nie zostawię Cię tu!
 -Musisz, nie będziesz mnie ciągnęła; nie dojdziesz ze mną do szpitala ani do domu.
 -A żebyś wiedział, że tak!- Wykrzyknęłam i podniosłam go z ziemi. Ledwo co stał, męczył się...
Ogarnęło mnie wielkie poczucie winy za to co się teraz dzieje. Przecież to ja go w to wmieszałam! On był niewinny.
 -Co ja mam teraz zrobić, może on ma racje?- Myślałam. Wogóle co ja myślę ?! Przecież go nigdy tu nie zostawię!
Ruszyłam powoli mimo oporu Jasona. Zeszłam delikatnie po schodach w dół. Był korytarz w prawo, w lewo i na prosto, który
także rozchodził się na dwie różne strony. Weszłam w prawy korytarz, był pełen pajęczyn i różnych owadów. Na ścianach
dotychczas minęłam jedno małe okno przez, które nic nie zauważyłam. wszędzie był kurz i unosił się jakiś zapach spalenizny.
Szłam przed siebie a za mną dobiegały krzyki. Biegli za nami. Nie miałam czasu wię skręciłam w lewo w dość wąską drogę i dalej
nią szłam.
   Minęło już ze 20 min. Chyba ich zgubiliśmy. Szliśmy w ciszy i jak najszybciej. Piwnice każdej z kamienic musiały być ze
sobą połączone, a potem prowadziły przez miasto. Nie było światła, ale nagle zobaczyłam okno prawie przy suficie,
prowadziło ono na zewnątrz. Wspięłam się po chropowatej powierzchni ściany i otarłam okno z kurzu, Byliśmy wewnątrz budynku.
Ja dałabym rade wyjść ale co z Jasonem, który ledwo co oddychał. Zeszłam i poszliśmy dalej. Słychać było jakby płynącą wodę,
kierowałam się w jej stronę. W pewnej chwili weszłam do szerokiego korytarz przez, którego środek płynęły  jakby ścieki.
Okropnie śmierdziało. Skoro to były ścieki lub jakieś tunele to byliśmy uratowani!
 -Jason widzisz? Zaraz stąd uciekniemy!
 -Jak?- Spytał zdziwiony.
 -Normanie! Przecież to jest jakaś kanalizacja która zbiera wodę deszczową czy coś w tym stylu! Co jakiś czas będzie klapa
w suficie prowadząca na powierzchnie!- Mówiłam podniecona po czym szybko poszliśmy dalej. Nie będzie problemy z wyjściem,
bo będą drabinki, widziałam to na filmie. Nad nami znalazło się jedno z wyjść. Przy ścianie była drabinka, podeszliśmy do niej.
Dałam nam chwile odsapnąć. Wyjęłam butelkę wody z torby. Napiłam się i podałam ją Jasonowi, ale on nie chciał. Usłyszałam
nadchodzące kroki...- przeraziłam się i weszłam po drabince aby zobaczyć gdzie wyjdziemy, gdy ją otworzyłam zobaczyłam
środek ulicy przy parku w centrum miasta. Poczułam wielką ulgę. Musiałam teraz pomóc wejść Jasonowi bo sam nie dałby rady.
Wzięłam swoją torbę i odczepiłam skórzany pasek tak, aby był dłuższy. Zeszłam spowrotem i obwiązałam w pasie siebie i Jasona.
zaczęłam wchodzić a on za mną, było mi strasznie ciężko, ale musiałam wytrzymać. On szedł powoli jak najmocniej się trzymając
i próbując samemu wchodzić. Wyszłam na zewnątrz i mocno ciągnęłam pasek od torby. Ujrzałam ręce Jasona podciągające się,
aby wyjść. Pomogłam mu i tuż po rozwiązaniu nas skierowaliśmy się do najbliższego szpitala. Zerknęłam szybko na zegarek.
Była już 21.10. Musiałam się spieszyć, bo mama na mnie czeka i pewnie się denerwuje a ja nie wzięłam telefonu. Byliśmy już blisko
i z daleka widać było duży biały budynek. Nikogo nie było na mieście co wydawało się bardzo dziwne.
  Nie miałam już siły iść dalej. Pot spływał mi z czoła, a nogi drżały.
 -Już prawie.- Powiedziałam. Ale nie odpowiedział mi. miał zamknięte oczy.- Nagle upadł! Nie wiedziałam co robić był
nieprzytomny. Wzięłam go pod ręce i ciągnęłam po ziemi w strone szpitala krzycząc jak tylko mogłam, ale nikt się nie odezwał.
Do oczu znowu napłynęły mi łzy, ale tym razem ich nie powstrzymałam, spływały mi po policzkach.
 -POMOCY, NICH KTOŚ MI POMOŻE, BŁAGAM!!! Wtedy z budynku wyszło dwoje mężczyzn i jedna kobieta na wózku. Zobaczyli mnie!
 -Pomóżcie mi!- Wołałam do nich a mężczyźni zaczęli biec w moją stronę. Wzięli go ode mnie i pobiegli do szpitala. Ostatkiem
sił doszłam do nich jak najszybciej mogłam. Natychmiast wzięli go na nosze i gdzieś zawieźli.
 -Przepraszam, czy ty przyszłaś z tamtym chłopcem?- Spytała drobna pielęgniarka.
 -Tak, czy wszystko z nim dobrze?- Pytałam  przejęta jak jeszcze nigdy.
 -To się okaże, ale na razie musimy to sprawdzić i zrobić wszystko co można. Musimy zadzwonić po jego rodzinę i dowiedzieć
co się stało.
 -Dobrze.
 -Możesz już iść, ponieważ na pewno do jutra się z nim nie zobaczysz.-Powiedziała kobieta.
 -Ale czy mogłaby pani przekazać mu coś jak się obudzi?
 -oczywiście co takiego?
 -Zaraz pan dam, tylko czy mogłabym prosić o kartkę i długopis?- Po prosiłam po czym dała mi małą, kwadratową karteczkę oraz
długopis. Napisałam, prośbę, która brzmiała tak:

                           
                         
                          PROSZĘ NIE MÓW IM PRAWDY! PRZEPRASZAM CIĘ ZA WSZYSTKO I CI WYTŁUMACZĘ
                          JAK TYLKO DO CIEBIE PRZYJDĘ, DO TEJ PORY SPRÓBUJ UTRZYMAĆ TAJEMNICE.

                                                                                ROSE :*

  
   Zgięłam karteczkę i poprosiłam żeby nikt jej nie czytał po czym oddałam ją w ręce pielęgniarki. Wyszłam pośpiesznie ze
szpitala i pobiegłam do domu. Podczas drogi przyczepiłam rozciągnięty pasek spowrotem do torby, wytarłam oczy i mokre policzki
oraz się już uspokoiłam z myślą, że jest już wszystko dobrze. Doszłam do domu i przed wejściem otarłam pot i przekroczyłam
próg drzwi.




ROZDZIAŁ 10


   Weszłam do domu opanowana. Pobiegłam do swojego pokoju i zostawiłam torbę. Chwilę potem weszłam do kuchni, gdzie mama
czekała z kolacją.
 -Gdzie byłaś tak długo?- Spytała nie siedząc przy stole. Widać było, że coś podejrzewała.
 -Mówiłam Ci, że dawałam lekcje Sarze.- Odpowiedziałam zmieszana i wymusiłam uśmiech na twarzy.
 -Ale to miało być szybko!- Podniosła głos i popatrzyła na mnie przeszywającym spojrzeniem.
 -Wiem, przepraszam.- Powiedziałam i przytuliłam mamę, żeby się uspokoiła. Zadziałało, już nie była zdenerwowana i prosiła
abym usiadła przy stole, a ona poda mi kanapki, które zrobiła wcześniej oraz herbatę.
   Po zjedzonej kolacji podziękowałam i pocałowałam mamę w policzek. Chciałam pozmywać, ale ona pierwsza podeszła do zlewu,
więc poszłam szybkim krokiem do pokoju. Musiałam szybko coś zrobić z tą książką, bo nie będę czekała na kolejną pełnię.
Wzięłam szybki prysznic i udałam, że idę spać. Za pół godziny kiedy w domu była cisza zaczęłam działać. Powtórzyłam kilka
razy tekst z tyłu książki i jego tłumaczenie. Ale kto jest tym pokolenie? Niby, że ja? To niemożliwe! Wiedziałabym o tym!
Mówiłam sobie w myślach, ale musiałam spróbować. Usiadłam na łóżku koło okna. Otworzyłam je żeby padało na mnie światło
księżyca. Zawiał wiatr przyprawiający mnie o dreszcze. Położyłam rękę dokładnie na rysunku znamienia książki leżącej na
parapecie i zaczęłam odliczać:
   15,14,13 (...) 3,2,1.- Po chwili zamek nie do otwarcia, zaczął się otwierać! Zabrałam szybko rękę i odsunęłam się.
 -Otworzyła się, naprawdę się otworzyła!- Krzyczałam szeptem. Byłam szczęśliwa, że udało mi się to otworzyć, ale jednocześnie
bałam się co będzie w środku i czy nie będę miała jeszcze większych kłopotów czytając ją. Zdecydowałam, że zobaczę.
   Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Trafiłam na jakby namalowane zdjęcie mężczyzny zajmujący całą jedną stronę,
 a obok na drugiej opis. Chyba jego, jaki był, jego datę urodzin i śmierci. Przekręciłam kilka kartek dalej, wszystkie poprzednie opowiadały
o jego życiu. Z tego co pisało wynikało, że został zamordowany przez samego autora, a raczej autorów! Nie wiedziałam co
myśleć więc kartkowałam ją. Widać, że była stara, po zżółkniętych kartkach. Pisana była również tym samym dziwnym językiem.
Dobrze, że nie oddałam książki z biblioteki, którą wszystko tłumaczyłam. Dalej były także zdjęcia, ale nie tylko dorosłych.
Były również dzieci. Na jednym z obrazów zaciekawiła mnie postać, którą jakbym z kądś znała, ale nie wiedziała skąd. Zdziwiło
mnie, że wszyscy mieli te same nazwiska, może to jakaś rodzina?
   Szłam dalej.- Nagle zatkało mnie, tam był mój DZIADEK! A POTEM TATA! Mięli inne nazwiska, takie jak wszyscy- COVENT.
Zaczęłam tłumaczy i wszystko się zgadzało. Została ostatnia zapisana strona, którą szybkim ruchem przekręciłam.
 -BOŻE! TO NIE MOŻLIWE! PRZECIEŻ, PRZE..CIEŻ.. TO JA!!!- Krzyknęłam nie zważając, że mama śpi. Nie mogłam opanować emocji.
 -TO JUŻ KONIEC!- Mówiłam do siebie.-Wszyscy ci ludzie zginęli! Miałam wpisane to samo nazwisko co oni!Był mój portret.
 Miałam nawet zapisaną datę śmierci: 15.10.2012r. Do oczu napłynęły mi łzy. Był już 17 września. Myślałam, że zemdleje.
Szybko zamknęłam książkę i rzuciłam pod łóżko. Wtuliłam się w poduszkę starając się nie myśleć o tym co przeczytałam, ale
jak nie o tym to nachodziły mnie zmartwienia o Jasonie. W końcu ze zmęczenia nawet nie wiem o której zasnęłam.


   Obudziłam się bardzo zaspana. Wczorajszej nocy nie mogłam zasnąć martwiąc się o Jasona. Wiedziałam, że to wszystko moja
wina i będę musiała mu wytłumaczyć choć nie wiem dokładnie co, bo sama nie wiem o co chodzi. Przypomniała mi się książka
i w tym momencie ogarnął mnie smutek. Dzień był pochmurny i chyba zaraz miało się rozpadać. Spojrzałam na zegarek była 07:44.
 -ZASPAŁAM!!!- Zaczęłam krzyczeć. Wbiegłam do pokoju mamy, ale ona już najwyraźniej była już w pracy. Zaczęłam biegać po
domu jak szalona. Szybko umyłam zęby i się ubrałam. Spakowałam książki i wystawiłam plecak przy drzwiach, bo musiałam wrócić
jeszcze do kuchni po coś do jedzenia. Sięgnęłam po jogurt truskawkowy do picia i pobiegłam do drzwi. Złapałam plecak i
wybiegłam  domu.
 -Cholera! Nie zamknęłam drzwi!
Zaczęłam biec pod dom. Szybko przekręciłam klucz w zamku i znowu skierowałam się na przystanek, żeby jak najszybciej dojechać
do szkoły. Biegłam jak strzała. Już prawie byłam, już widziałam mój autobus.
 -NIEEE! Zaczekajcie.- Krzyczałam za odjeżdżającym autobusem.- STOP!-Już mnie nie słyszeli, odjechali. Wzięłam telefon do
ręki była- 07:55. Zostało mi jedno; muszę dojść tam sama na piechotę. Nie miałam czasu, więc pospieszyłam się. Biegłam co sił
w nogach, ale nadeszła 08:00! A mi zostało drugie tyle drogi.
   Już opadałam z sił, byłam po prostu strasznie zmęczona, ale było już blisko. Budynek szkoły stał przede mną, zatrzymałam się
i od razu znowu ruszyłam. Wbiegłam przez duże drzwi jak burz i skierowałam się do sali technicznej. Weszłam do sali pięć po
ósmej.
 -Przepraszam za spóźnienie.- Powiedziałam ciężko dysząc i usiadłam w ławce koło Sary.
 -Dobrze, więc wyciągnij książki i zaczynamy lekcje.
Tak też zrobiłam. Nauczyciel zaczął prowadzić zajęcia. Ten temat był nudny, więc się zamyśliłam. Chciałam wiedzieć co z
Jasonem, czy wszystko dobrze. Przerażała mnie data 15 października.
 -Rose!- Zwrócił mi uwagę nauczyciel.- Wróć na ziemię. Ja się tylko spojrzałam i skinęłam głową, że wszystko ok.
Długo nie usiedziałam i znowu byłam myślami gdzie indziej. Nawet nie wiem kiedy zadzwonił dzwonek, a wszyscy się pakowali.
 -Rose, ocknij się idziemy!- Mówiła Sara szturchając mnie za ramię.
 -Już.- Odpowiedziałam i wstałam z krzesła.
   Nie wytrzymałam, musiałam zadzwonić do Jasona. Weszłam do łazienki i wybrałam do niego numer w telefonie i zadzwoniłam.
 -Halo?- Usłyszałam cichy, zachrypnięty głos.
 -Jason? To ja Rose jak się czujesz? wszystko dobrze?
 -Tak.
 -Co im powiedziałeś? Nie wygadałeś się?-Spytałam z przejęciem. Przez chwile się nikt nie odzywał.
 -Przyjdź do mnie po szkole to pogadamy.- Powiedział poważnie.
 -Ale...- Nie dokończyłam. Już się rozłączył. Bałam się, że wygadał, ale starałam się o tym nie myśleć. Zadzwonił dzwonek na
lekcje. Wyszłam z jednej z kabin w łazience i poszłam na lekcje.
  
    -Uff, koniec.- Powiedziała z ulgą Sara kiedy skończyłyśmy ostatnie zajęcia w-f.- Wiesz...- Zaczęła- ja mam w piątek
urodziny i chciałabym, żebyś przyszła na przyjęcie.- Powiedziała po czym wręczyła mi zaproszenie.
 -Będę na pewno.- Przytuliłam ją i szłam do wyjścia.
 -A poszłybyśmy gdzieś dziś, np. na jakieś spacer czy coś?
 -Dziś nie mogę, może jutro! Pa.- Krzyknęłam odwracając się do tyłu.
 -Cześć- pożegnała się ze mną i się rozeszłyśmy.
   Ja szłam do szpitala, byłam trochę zdenerwowana całą tą sytuacją. Jason był zły, słyszałam to w jego głosie. Stanęłam
przed budynkiem szpitala i wzięłam głęboki oddech i weszłam. Skierowałam się do recepcji zapytać się, w którą stronę mam
iść. Drobna pielęgniarka wskazała mi salę, nr.11 na pierwszym piętrze. Weszłam do windy i pojechałam na górę.


ROZDZIAŁ 11


   Byłam już przy drzwiach sali nr.11. Przez szybę widziałam Jasona, leżał w łóżku odwrócony w stronę niewielkiego okna.
Stałam tam z pięć minut, ponieważ nie minęłam odwagi wejść, bałam się co powie i jak zareaguje jak przyjdę. Nie ruszał się,
może spał... Postanowiłam wejść. Otworzyłam powoli drzwi tak żeby nikogo innego nie obudzić ani przeszkadzać. Sala była
dość duża i cała biała. Po prawej leżały trzy łóżkami po lewej też. tylko jedno było puste. Jason leżał przy od strony okna,
a obok niego nikogo. Koło każdego był ktoś, z kimś rozmawiał, śmiał się, a on leżał sam. Cichutko podeszłam do niego i usiadłam
na małym taborecie stojącym obok łóżka. Jason odwrócony był do mnie plecami. przestawiłam stołek z drugiej strony aby widzieć
jego twarz. Delikatnie przeniosłam i postawiłam. Niestety coś musiało pójść nie tak, krzesełko zaskrzypiało. Ale nie obudziło
nikogo, Jason tylko się poruszył, ale spał dalej. Wyglądał słodko jak spał, grzywka spadała mu na oczy, którą leciutko
odgarnęłam. Siedziałam już tak z pół godziny. Kolejny raz przesunęłam włosy spadające na czoło. Lekko pogładziłam
go po policzku,- Wtedy otworzył oczy . Szybko zabrałam rękę. Dostrzegł to.
   Podniósł się i przekręcił na plecy i spowrotem w moją stronę. Spojrzał na mnie.
 -Co robiłaś?- Zapytał mrużąc jeszcze zaspane oczy.
 -Ja?
 -No chyba tak.- Powiedział ostro.
 -Ja.a..yyy... tylko odgarnęłam Ci grzywkę. - Powiedziałam unikając kontaktu wzrokowego.
 -Kiedy przyszłaś?- Zapytał już łagodniej.
 -Nie wiem, prawie godzinę temu.
 -Mogłaś mnie obudzić.
Nie wiedziałam co mu mam powiedzieć, czekałam, aż on zacznie rozmowę, ale nie spieszyło mu się skoro nic nie mówił.
 -Wiesz.. No, bo ja chciałam Cię przeprosić i wogóle.- Zaczęłam.- Nie wiem od czego zacząć.- Mówiłam zdenerwowana, a głos
drżał mi oraz bardziej.-Nie wiedziałam, że tak wyjdzie, nie miałam pojęcia.- Tłumaczyłam coraz szybciej.- Bo ja nie przewidziałam
takiej sytuacji. - Wtedy Jason podniósł się i usiadł na łóżku. Miał na sobie długie, czarne dresy. Spojrzałam na niego z
nadzieją, że może zrozumie.
 -Ciesze się, że żyje.- Lekko się uśmiechną.-
 -Ja też i to bardzo, nie wiedziałam co z tobą będzie.- Wtedy przerwał mi przykładając palec do ust i przytulił mnie.
 -Czy.. Ty masz jakieś problemy z nimi? Coś im zrobiłaś, ze tak Cie traktują?
 -Czyli, że jak?
 -Ogólnie, wykorzystują, kazali Ci przynieść książkę, szantażowali Cię?
 -Nie wiem.
 -I dziękuje, że przyszłaś wtedy, żeby mnie ratować. Zaprowadziłaś mnie przez pół miasta ciągnąc i podtrzymując choć sama
nie mogłaś już iść.
 -Każdy by tak zrobił.
Uśmiechną się do mnie i przez chwilę nic nie mówił, ale ponownie zaczął.
 -Czyli nie wiesz o co im chodzi, że akurat ty?
 -Dokładnie to nie...ale udało mi się otworzyć książkę.
 -Dowiedziałaś się czegoś?
 -Tak, ż..że.- Zająkałam się.- Ci, który to pisali zabijali jakiś ludzi i zapisywali ich życie w tej książce od 675 roku.
Wtedy zamordowali pierwszego, ale co dziwniejsze to musiała być rodzina, bo wszyscy mięli to samo nazwisko.
Z pokolenia na pokolenie zabijali potomka. Przynajmniej tak mi się wydaje.
 -Wow, to straszne.- Zamyślił się.- Ale kt...-Nie dokończył, bo już odpowiedziałam.
 -Chyba Ci sami, których widzieliśmy.
Rozmawialiśmy tak jakiś czas, opowiedziałam, jak to ze mną było, że znalazłam się w tej sytuacji, ale nie wspomniałam, że
podejrzewam, że cała ta książka mogła być o mojej rodzinie i, ze ja mogę być następna. Ciekawiło mnie jednak jak on
znalazł się schowany za starymi kartonami.
 -Wiesz.. Bo oni.-Zaczął. Widać było, że nie chciał tego wspominać, ale ja musiałam to wiedzieć.- Topili mnie w jeziorze na
obrzeżach miasta, pocięli mnie trochę rzucając między sobą a potem ciągnęli na miejsce, gdzie miałaś się z nimi spotkać.
Było mi zimno. Woda lodowata. Posadzili mnie przy jednym z budynków. Nie pomyśleli, że mam jeszcze siłę żeby wstać. Udało
mi się. Podbiegłem do tego śmietnika i tam się schowałem. Siedziałem dość długo, Byłem głodny i jak się dziś dowiedziałem
odwodniony. Po prostu czekałem, i wtedy zjawiłaś się Ty.
 -Przepraszam.- napłynęły mi łzy do oczu.
 -Za co? Przecież to nie twoja wina.- Próbował mnie pocieszyć, ale ja miałam wielkie poczucie winy.
 -A właśnie, że moja! To ja Cię w to wciągnęłam!
 -Nie mogłaś nic zrobić.
 -Mogłam! Mogłam Cię nie puścić i zatrzymać w domu, mogłam Ci powiedzieć, ostrzec, zgłosić na policje, ale nie zrobiłam nic!
Rozumiesz? NIC! Wykrzyknęłam i wyszłam z sali, po policzkach spłynęły mi łzy.
 -Cierpiał przeze mnie, i to tylko przeze mnie, nic nie zrobiłam.- Mówiłam do siebie.
   Weszłam do damskiej łazienki i siedziałam w jednej z kabin. Co jakiś czas ktoś przychodził, a ja słyszałam tylko kroki
oraz skrzypienie drzwi.
 -Rose? Jesteś tam?- Dobiegł mnie głos Jasona zza drzwi do łazienki. Nie odezwałam się. Drzwi zaskrzypiały i chyba wszedł.
PUK PUK! Rose wiem, że tam jesteś! Wyjdź!
 -Nie po tym co Ci zrobiłam!- Odpowiedziałam już opanowując się.
 -TY NIC MI NIE ZROBIŁAŚ! Nawet jakby mnie tam nie było zabrali by Ciebie i wtedy to byłby problem.- Przerwał na chwilę.
-Cieszę się, że ja tam byłem a nie ty!
Poczułam wtedy dziwne uczucie, chciałam tam wyjść, ale nie mogłam.
 -No weź! Wszedłem dla Ciebie do damskiej!- Powiedział i się zaśmiał jak również i ja, bo to było zabawne.
   Wyszłam. Jason stał przede mną i patrzył mi prosto w oczy. Czułam jak kolana miękną, a w brzuchu motyle.
Lekko się zbliżył. Był bardzo blisko, już nasze twarze prawie się stykały. Ale odsunęłam
się, wiedziałam, że pewnie Jason źle się poczuje, ale uznałam, że tak  będzie lepiej. Nie chce robić nic głupiego, bo ja
przecież go wogóle nie znam.
 -Przepraszam trochę rozpędziłem się- Powiedział, a jego policzki zaczerwieniły się.
 -Nie, nie przepraszaj.- Poczułam, że robi mi się gorąco.- I dziękuje, za to co powiedziałeś i, że chcesz mnie zrozumieć.
Przytuliłam się do niego i staliśmy tak przez kilka minut. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach i mogłabym zostać w
nich na zawsze.
   Odprowadziłam go do sali i wróciłam do domu, mamy jeszcze nie było. Siadłam i odrabiałam lekcje, ale nie mogłam się
skupić. Cały czas wracałam myślami do tego jak blisko stałam prawie nie znanego mi chłopaka.





środa, 16 maja 2012

mam taką małą prośbę.

chciałabym żebyście dali komentarze jeśli czytacie i powiedzieli mi co myślicie bo ja niewiem czy pisać dalej więc jak zobacze komentarz może zaczne pisać dalej :)

niedziela, 13 maja 2012

CZESC. Szukam swojego jakiegoś talentu i chciałabym spróbować pisać książke. Nie wiem jak wyjdzie ale piszcie w komentarzach. A oto pierwsze rozdziały.

ROZDZIAŁ1- TO CO PRZEŻYŁAM

Było ciemno.Worek na głowie i i splątane ręce. Szłam nie wiem
   dokąd..., ale wiem że trwało to z pół nocy.
W końcu zatrzymałam się i stałam w milczeniu. Ktoś odsłonił mi oczy.
Stanęłam twarzą w twarz z wysokim i szczupłym mężczyzną.
Jego ciało było pokryte całe tatuażami a w czarnych oczach miał
nienawiść. Co ja mu zrobiłam? Nie wiem, ale miałam pewność że chce
abym cierpiała.
   Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu oświeconym jedną świecą
   przy stole obok mnie. Dookoła rysowały się męskie ciała. Wyglądali
   jak ludzie z zakonu w czarnych zamiast brązowych szatach.
Nic nie mogłam powiedzieć. Strach mnie sparaliżował. Tylko łzy ciekły
po policzkach. Próbowałam się wyrwać, rozwiązać:
 - Waleczna jak ojciec, dziad i wszyscy przodkowie... Tak samo słaba i
 bezbronna. Ale ty jesteś jeszcze dzieckiem, więc nie wiesz co cie czeka
 ani
dlaczego tu jesteś. - Mówił z pogardą grubym głosem.
Ala ja milczałam, usta miałam zaciśnięte, a oczy wpatrzone w
podłogę.
 - Nic nie powiesz? nie zapytasz czemu tu jesteś? Czego od ciebie chcemy?
 Tak po prostu się poddasz?- Wypowiadał te słowa
z uśmiechem na twarzy.
Ale ja nie wiedziałam co powiedzieć. Nie miałam pojęcia dlaczego
właśnie ja i co mają do mojej rodziny. A na słowa,
o moim zmarłym ojcu, o którym nikt nic nie wiedział, a przynajmniej nie
chciał żebym cokolwiek o nim wiedziała
robiło mi się niedobrze.
 Ktoś zdmuchną świece. Wszyscy wyszli z pomieszczenia i zostałam sama.
 Ale nikt nie przewidział że mogę mieć nóż. Z tylniej kieszeni
 wyjęłam
mały ale dość ostry scyzoryk, aby przeciąć  sznur. Miałam go przy
sobie zawsze! Gdy się uwolniłam rozejrzałam się wokół ale nic
nie widziałam. Wtedy z nienacka   złapały mnie duże silne dłonie. Gdy
mnie tylko dotkną serce biło mi jak szalone. Miałam wrażenie, że
wyskoczy mi
z piersi. Złapał mnie za ręce a nóż odrzucił. I wtedy stało się to,
co mi nie dawało spokoju odkąd tu byłam...
 Zobaczyłam duży nóż wychodzący z mojego ciała. Upadłam. Ból był
 tak ogromny że tylko wydusiłam z siebie przeraźliwe krzyki.
Podniósł mnie za włosy i wyciągną ostrze z mojego ciała. Po czym
wbił je znów i rzucił mną. Ostatkiem sił podniosłam
się. Szukałam okna. Znalazłam. On szedł po mnie.
I wtedy skoczyłam. Moje krótkie życie mignęło mi przed oczami.
Poczułam chłód. Wiatr wiał mi w twarz. Z wielką siłą zderzyłam
się z ziemią. Nie mogłam się ruszyć. Już nic nie czułam. Widziałam
tylko blask pełni księżyca.
   Zobaczyłam Wtedy wielu ludzi mówiących "NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ "!
   Dało mi to siłę, abym wstała i pomimo zakrwawionych ubrań, twarzy
mokrej od łez i potu. Zmęczenia nie odczułam. Szłam przed siebie przez
pola i lasy.
   Zaczęło świtać. W oddali były zabudowania. Co jakiś czas
   przejeżdżały samochody. Nie zatrzymały się ale jechały dalej.
   Jednak jeden się zatrzymał. Była w nim kobieta
z nastoletnim synem. Podeszła do mnie ale ja nadal nic nie mogłam
powiedzieć.


ROZDZIAŁ 2- PRZEPROWADZKA

   -Rose? Jesteś gotowa?!
 - Już prawie mamo!
 -Miałaś być gotowa 20min. temu!
 -Wiem, nie mogę wcisnąć butów do walizki!
 -No to weź reklamówkę!
 -Udało się. Jestem gotowa, możemy jechać.
Trudno rozstać się z domem, w którym przeżyłam całe dzieciństwo.
Opuszczam mój mały, żółty domek. Ostatni raz patrze w
lustro w pokoju na poddaszu. Widzę tam 15 letnią,wysoką dziewczynę o
długich kasztanowych włosach, szarych oczach, ale
cały czas pojawia się przede mną twarz człowieka chcącego zabić. Nie
mogę tego zapomnieć. zostały mi tylko 2 blizny na klatce
piersiowej i straszne wspomnienia. Postanawiam nigdy o tym nie myśleć i
rozpocząć nowe życie zaczynając od przeprowadzki
i nowej szkoły.
 - No chodź już!
 - IDE!!!
Pożegnałam się, wsiadłam do samochodu i pojechałam. Smutno mi było,
ale pozbierałam się gdy dojechałam.
   Zwykłe szare, mieszkanie w smutnym miasteczku. Nie wiem czy to przez
   przeprowadzkę czy naprawdę, Irvine jest takie
jak mi się wydaje. Mam nadzieje, że moje rzeczy nie będą musiały być
sprzedane. Mama ostatnio straciła prace w dobrej restauracji
w Londynie. Tutaj znajdzie mniej płatną prace ale nie będzie tak dużej
opłaty jak za tamten dom. Gdy tylko zostały przy-
wiezione meble zaczęłam się rozpakowywać. Najpierw ubrania w szafie,
potem buty i stare zabawki, z którymi nie umiem
się rozstać. wszystko starałam zrobić tak jak było wcześniej ale nie
mogłam. Ten kwadratowy pokój z jednym oknem i ta
 biała ściana zalana jakimś sokiem w prawym rogu. W końcu zaczęło
 się powoli ściemniać, a letnia pogoda przyniosła silny
i porywisty wiatr.
   Za trzy dni pierwszy dzień w nowej szkole. Nowi uczniowie i
   nauczyciele. Nie wiem jak mnie przyjmą, ale jest jeden
plus. w mieście jest mała stadnina koni. Umiem jeździć, bo kiedyś się
uczyłam, poza tym bardzo to lubię i od czasu do
czasu będę chciała tam pojeździć. Ale na razie sobie odpuszczę  i
postaram się lepiej uczyć i poznać kogoś w nowym miejscu.
Nadeszła 20:00 i mama jak zwykle coś przygotowała. Cierpliwie czekałam,
bo byłam głodna. Wtedy rozległ się głos mamy:
 -Rose kolacja!


ROZDZIAŁ 3- NOWA SZKOŁA

   Stanęłam na przeciwko Dużego, zielonego budynku. Weszłam do niego. W
środku mnóstwo gimnazjalistów i rodziców. Wszyscy rozmawiali ze sobą, a
ja nikogo nie znałam. Słyszłam hihoty i wydawało mi się, że to o mnie.
Jednak jedną twarz rozpoznałam. Był to szczupły, z średniej długości blond
włosami i pięknymi oczami. Nie wiedziałam skąd go znam, ale wiedziałam, że gdzieś
widziałam tą twarz.
   Weszłam na sale gimnastyczną, gdzie odbył się apel powitalny, prowadzony przez
Dyrektora szkoły. Dyrektorem była niska i pulchna kobieta o kruciutkich brązowych włosach.
Stanęłam z boku i przyglądałam się nowym twarzom. Ciekawiła mnie moja klasa. Podobno jest miła, ale niewiem czy
przyjmą mnie dobrze, czy jak odmieńca.
   -Cześć. Ty jesteś Rose Wilde? - Spytała niewiele wyższa ode mnie kobieta, z lekkim uśmiechcem.
 -Tak, to ja.- Odpowiedziałam nieznajomej.
 - Jestem twoją nową wychowawczynią. Zaprowadzę cię do klasy. Dobrze?
 -Ok.
Poczym za nią poszłam. Stanęłam i czekałam, aż się skończy uroczystość. Następnie poszłam do sali nr.
9 na pierwszym piętrze. Była to sala przyrodnicza, gdyż na ścianach wisiały tablice z mapami i
różnymi roślinami oraz zwięrzętami. Na końcu sali stała klatka z malutim chomikiem. Przez kilka
okien zasłoniętych białą firanką zaglądało słońce. Na parapetach były poustawiane kwiaty, głównie
fiołki w kolorowych doniczkach.
  Wszyscy weszli i usiedli w ławkach. Została jedna wolna ławka, trzecia w rzędzie przy oknie. Była pusta,
więc usiadłam w niej. Najpierw była sprawdzana lista i pare spraw organizacyjnych.
Potem wychowawczyni powiedziała :
 - To jest wasza nowa koleżanka. Ma na imię Rose. Przedstawcie się jej, i
pokażcie szkołę.
 -Dobrze.- Cała klasa odpowiedziała hurem.
Narazie nie było tak źle. Pokolei wszyscy mówili swoje imiona, a po skończeniu zadawali mi
pytnia, np. "z kąd przyjechałaś"? lub "Co dziś robisz"? Było mi miło, ale
nie wszyscy tacy byli. kilka dziewczyn stało kilka kroków dalej i się mi przyglądały.
Troche hihotały. Zoriętowałam się, że są to "gwiazdki" klasowe. Wiedziałam, że mnie obgadują, więc
podeszłam do nich:
 -Cześć. Jestem Ros...-nie skończyłam, bo mi przerwały.
 - Tak, wiemy. A teraz spadaj.- Mówiły szorstko ćlamiąc gume owocową.
 -A czy mogłybyście nie obgadywać mnie, bo to widać.
 -A co? Zabronisz nam.
 -A tak.
Wtedy podeszła do nas Sara. Ładna, czarnowłosa dziewczyna niższa ode mnie:
 -Jest nowa. Musicie od razu jej dokuczać?
 -Tak.
 -Choć stąd Rose.
 -Ok.
I odeszłyśmy. Szłam obok Sary, która oprowadziła mnie po szkole i rzy okazji
o osobach z naszej klasy. Nie wiem dlaczego te plotkary tak robią, ale coś
wymyśle, żeby je zgasić.
   Do domu wróciłam pieszo, gdzie już czekała na mnie zniecierpilwiona mama. Gdy tylko weszłam
do mieszkania obsypała mnie masą pytań:
 -I jak było? Jakiego masz wychowawcę? Poznałaś się z kimś?
 -Było fajnie, chodze do klasy 2B, której wychowawcą jest Pani Anna Moore.
 -A jaka jest klasa?
Zaczęłam jej wszystko opowiadać przy obiedzie, pomijając  kłutnie z niemiłą
Klarą i jej przyjaciółkami: Jasmin i Alice.
   chodziłam do szkoły przez następny tydzień. Nic szczególnego się nie wydarzyło , a dziś idę na basen z
nową przyjaciółką, Sarą. Jednak każdej nocy próbowałam sobie przypomniec chłopaka,którego
widze codziennie. Jego twarz jakbym widziała ale nie wiem skąd. Wkońcu zasnęłam.
 

ROZDZIAŁ4-PRAWDA ZNANEJ TWARZY


   -Chodź już to cię podwioze, bo pada deszcz!
 -Już!
Wzięłam plecak, ciepło się ubrałam i wyszłam z mieszkania. Dzień jak kazdy mijał powoli, a lekcje się ciągnęły
w nieskończoność. Po matematyce poszłam na obiad do stołówki. Nie było dużej kolejki co mnie ucieszyło, ponieważ sie spieszyłam. Na początku, przy samym okienku dostrzegłam go,
nie wiedziałam jak się nazywa, ale chciałam jak najdokładniej się mu przyjżeć. Nie dawało mi to spokoju. Koleżanki z
klasy nawet zauważyły, że ostatnio nad czymś rozmyślam, lecz odpowiadam im, że jest dobrze i nic się nie stało.
Spostrzegłam,że on też na mnie dziwnie patrzył. Może on wie skąd sie znamy. Postanowiłam do niego podejśc na następnej przerwie i spytać.
 Wzięłam zupe i szłam do stolika. nie zauważyłam ani nie wiem jak się to stało, ale zderzyłam sie z kimś. To był on. Cała się zalałam.
Za mną stała Klara z koleżankami. Śmiały się na całą stołówke. Było mi strasznie wstyd. Co dziwne ten chłopak pomógł mi wstać.
Spojrzał się na mnie a ja na niego. Wtedy sobie uświadomiłam skąd go znam. On chyba też, gdyż patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Poznałam go po
jego oczach. To on jechał samochodem, który się zatrzymał 2 lata temu i uratował mi życie.
  Gdy już stałam na nogach wszyscy się patrzyli. Nie mogłam tego wytrzymać. Wybiegłam jak najprędzej i pobiegłam z plecakiem do łazienki.
Dobrze, że miałam strój na w-f. Zadzwonił dzwonek. Szybko się przebrałam i pobiegłam na Historie:
 -Przepraszam za spóźnienie.- I szybko uśadłam w ławce.
 -Dobrze. Zacznijmy lekcje. Będziemy dziś mówić o "Wiośnie ludów na terenie Polski", dowiemy sie o...- zaczął niski, starszy mężczyzna.
Przez całe zajęcia myślałam jak nie mogłam się zorientować.
   Lekcje się skończyły. Byłam w szatni i zakładałam buty. Podszedł do mnie powiedział:
 -Cześć.
 -Cześć.
 -Niewiem czy mnie pamiętasz, ale chyba cię znam.
 -Pamiętam. Poznałam cię na stołówce.- Lekko się uśmiechnęłam na myśl o zupie.
 -Jestem Jason. Chodze do trzeciej klasy.
 -Nazywam się Rose i jestem w drugiej.
Niewiedziałam co powiedzieć, więc pożegnałam sie i poszłam do domu.
   W czsie drogi bałam się, że zapyta jutro jak to się stało, że sie znalazłam wtedy przy tamtej drodze bliska śmierci.
Pamiętam co mi powiedział, gdy jego mama wiozła mnie do szpitala. Brzmiało to dokładnie tak: "Śmierć to walka o lepsze życie, gdy wygrasz będziesz tam,
gdy przegrasz zostaniesz z nami". Nie byłam przytomna, ale słyszałam to co do mnie mówił.
   Wróciłam do domu i siadłam do lekcji. Mamy jeszcze nie było, ale miałam swoje klucze. Zdziwiło mnie,że jej nie było. Spokojnie czekałam.
Ktoś zapukał do drzwi. Podeszłam, zobaczyłam, że to mama i otworzyłam. Normalnie skakała z radości.
Niewiedziałam o co chodzi. Ściskała mnie i całyczas sie uśmiechała. w pewnej chwili pokazał mi jakąś kartke.
To umowa.
 -Dostałam prace w tutejszym barze, jako kelnerka!
 -To wspaniale!
Bardzo się cieszyłam, że ma nową prace. Wszystko powoli zaczynało się układać. Lepiej mi szło w szkole, miałam
zaufaną przyjaciółke i nowa praca mamy. Przeprowadzka to jednak nie jest taka straszna sprawa jak sie wydaje.
Niczego więcej nie było mi potrzeba do szczęśćia.


ROZDZIAŁ5- TELEFON I PODŁUŻNY GAD

  
   Dziś jest sobota. Mogę trochę odpocząć. Tydzień miną bez większych problemów. Zadzwonił telefon:
 -Słucham?
 -Czarna książka. Na okładce znak jak twoje znamie na lewej łopatce. Zanjdź i przynieś. Będzie w Londynie, w domu. Za dwa
 dzni. 20:00 w starej dzielnicy. Sama.
 -Że co?
Ale już sie rozłączył.
 -Kto dzwonił?
 -Pomyłka.
 -Chodź coś zjeść i jedziemy do cioci Laury.
 -Ale to w Londynie.
 -Wiem, ale chciała żebyśmy przyjechały.
 -Dobrze.
Jedziemy do cioci, do Londynu. Skąd ktoś wiedział, że tam jade i po co komu książka z mojego starego domu. Nic tam już
nie ma. Wszystko zostało wyniesione. Nie powiedziałam prawdy, bo nie mogłabym się przekonać co to za książka.
Ruszamy w droge.
   Za jakiś czas jesteśmy w Londynie. Z dala widać już dom cioci i ją samą machającą na powitanie:
 -Cześć jak sie macie?- Mówi mocno nas ściskając i całując.
 -Witaj Laura, miło cię widzieć.- Odpowiada uradowana mama.
 -Wejdźmy do środka, zrobiłam sernik. A do picia kawke czy herbate?
 -Poprosimy herbate.
Lubie tu przebywać. Jest miło i przytulnie. Wujek jak zwykle w garażu i majsterkuje w samochodzie.
   Planuje wymknąć się i pójść zobaczyć czy jest tam jakaś książka. Dziwiło mnie to, że jest na niej podobno moje
znamie.
 -I jak wam smakuje ciasto?
 -Przepyszne.- Odpowiadamy równo.
 -Mamo, mogę pójść do miasta? Może spotkam kogoś znajomego.
 -Rose, usiądź. Przyjechałyśmy w odwiedziny.
 -Niech idzie, młodzież potrzebuje troche swobody.- wtrąca się ciocia.
 -No dobrze, ale wracaj szybko.
 -dziękuje, narazie.
   Szybko pomknęłam przez miasto. Jestem na miejscu. Nie mogłam wejść.
Drzwi i okna były zamknięte. Obeszłam dom dookoła, ale nic nie znalazłam. Może to był tylko głupi żart z tą książką, albo
naprawde pomyłka. Już miałąm pójść kiedy se przypomniałam, że jest wejście od piwnicy. Obok budynku jest taka stara,
drewniana klapa przez którą mogę wejść do piwnicy, a potem do domu. Tyle, że było i tam zamknięte. Postanowiłam to
wyłamać. To bardzo słabe drewno, więc nie miałam z tym najmniejszego problemu. Weszłam do środka. Wokół było kilka mebli,
których nie używałyśmy i dla tego je zostawiłyśmy. W środku światło dawało jedno małe okienko. Pokręciłam się ale nic nie
znalazłam.
 -AAA! Cholera!-zaklęłam tuż po upadku.
O coś się potknęłam. Wygląda to jak jakaś klapa. Wcześniej był tu dywan, więc nigdy tego nie zauważyłam. Zamknięte na
kłudke, o którą się potknęłam. Zastanawiam się jak to otworzyć ale nic nie przychodzi mi do głowy. Pomyślałam, że mam
wsówke we włosach. Siłowałam się z 15 min. W końcu puściło. Gdy otworzyłam w powietrzu uniosła się msa kurzu.
   Zajrzałam do środka. Wokół same pajęczyny. Wskoczyłam do pomieszczenia. Szłam po omacku przy ścianie. Dookoła zapaliły się świece.
to był prawdziwy ogień nie wiem jak się to stało, ale serce coraz mocniej mi biło. Byłam w małym pomieszczeniu pęłnym
robaków i trupów, które leżały tu chyba od zawsze. Na przecwko mnie był stoli z jakąś książką. Podeszłam bliżej. Nagle zatrzymałam się, a serce razem ze mną
stanęło. To najprawdziwszy wąż. Siedział zwinięty przy stole. Ogromny, cały czas syczał. To chyba kobra królewska. widziałam już ten
jakby kaptur, ze spłaszczonego ciała. Cała czarna, a co jakiś odstęp przecięta ledwo widocznym jasnym paskiem. Nie wiem
co się dzieje. Świece się same zapaliły, pod stołem siedzi ogromny wąż, jakby pilnował książki, leżącej obok niego na
stole. Zaczą się poruszać i nie spuszczał ze mnie wzroku. Panicznie boje się węży! Był teraz coraz bliżej mnie. Cofałam
się. Nagle szybkim susem odskoczyłam w bok, pobiegłam po książke i stanęłam na stole. Ta kobra patrzy na mnie i wygląda na
bardzo rozwścieconą. Próbowałam odstraszyć ją krzykiem, ale ona dalej się zbliżała. Przypomniałam sobie co wtedy powiedział
mi ten chłopak i nabrałam odwagi. Zsunęłam się na bok blatu, a wąż za mną w te samą stronę. Szybko w drugą stronę i zeskoczyłam.
Na podłodze słyszałam jak potrząsa grzechotką z ogona. Lecz to jest kobra. A może się mylę. Byłam przy dziuże w niskim
suficie. Wyrzuciłam książkę i zaczęłam wychodzić:
 -AAA. Pomocy!- krzyczałam jak tylko mogłam, kiedy poczułam, że trzyma mnie za noge. Owiną się wokół mojej stopy i kolana,
wchodził wyżej.
 - Niech mi ktoś pomoże, prosze!!! Ktokolwiek! Pomocy!
Jednak nikogo nie było.
 -AAA! Ugryzł mnie!
Trzymałam się mocno podłogi. Był strasznie ciężki. Doszedł do płuc. Miałam jego łeb przy sobie. Zaczą mnie dusić. Myślałam,
że już po mnie. Niepotrzebnie tu przyszłam. Żałuje tego.
   Spadłam na dół. Owiną sie wokół całej mnie. Krzyczałam jak tylko mogłam z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. wydawało mi się jakby
ktoś skoczył, ale nie spojrzałam czy to prawda, czy tylko moja wyobraźnia. Zobaczyłam ciemność i nic więcej nie pamiętam.




ROZDZIAŁ6 -ODDYCHAM



  -Wszystko dobrze?- Spytał znajomy mi głos.
Strasznie kręciło mi się w głowie i wszystko było rozmazane. Ktoś siedził przy mnie. Ale nie mogłam dojrzeć kto to jest.
Po chwili się uspokoiłam. Leżałam na podwórku lecz nikogo nie widziałam. Powoli usiadłam lekko kaszląc. Rozglądałam
się dookoła. Bałam się że ten wąż jest tu. Zza domu wyszedł Jason.
 -Żyjesz?- Zapytał z lekkim uśmiechem, ale widać było, że on też jest zdenerwowany.
 -Chyba tak. Co tu robisz?
 -Usłyszałem krzyki. Przybiegłem i znalazłem cię w jakiejś dziurze duszoną przez węża.- Mówił  przerażeniem.- A ty?
co tam robiłaś?
 -ja..ja...- Jąkałam się nie wiedząc co powiedzieć.- Nie wiem, przyszłam po jakąś książkę- powiedziałam cicho.
Po tym zdaniu uświadomiłam sobie że nie mam jej przy sobie. Wstałam z trudnością.
 -Co robisz?- Podszedł do mnie i mi pomógł iść.
 -Musze wziąść książkę, która była w środku.
Staną na chwile. I zaczął przeszukiwać plecak, który miał przy sobie.
 -Chodzi ci o tę?- Powiedział po czym wyciągną z ją z torby.
 -Tak, to ta. Daj mi ją.- Wyciągnęłam rękę ale on odsuną książkę i powiedział:
 -Dam, pod warunkiem, że powiesz mi o co chodziło z tym stworem, co tam robiłaś i dlaczego tak ci na tym zależy.
 -Nie mogę ci powiedzieć, a teraz oddaj to co należy do mnie.- Ponownie wyciągnęłam rękę w jego stronę.
 -Nie mam pewności czy to twoje.
 -Dawaj!- Krzyknęłam z zaciśniętymi zębami.
 -Nie chcesz mówić to nie. Na razie.- Zaczął powoli odchodzić.
 -Czekaj. Proszę. Daj mi ją to ci powiem, tylko chcę żebyś ją dał.- Mówiłam zrezygnowanie widząc, że przegrałam.
 -Ok. Trzymaj. A teraz odpowiedz na moje wcześniejsze pytania.
Usiadłam na ławce przy ulicy a on za mną. Zaczęłam mu mówić o telefonie i jak to było z tym gadem. Mówiąc troche
jeszcze drżałam na samą myśl, że muszę to przypominać. Był zdziwiony, nie wiedział co powiedzieć, po prostu zatkało go.
Chyba wolałby nic nie wiedzieć.
   - A ty co robisz w Londynie?- Spytałam z ciekawością.
 -Jestem na wycieczce szkolnej, nauczycielka pozwoliła nam przez godzinę pochodzić po mieście.
 -T nie powinieneś już tam iść?
 -Mam jeszcze 15 min. Może chcesz żebym cię odprowadził?
 -Nie trzeba trafię.- Odpowiedziałam śmiejąc się.
 -To gdzie cię  odprowadzić?
 -Jak chcesz to ok. Dwie przecznice stąd. Ale zanim pójdziemy jak co zrobiłeś jak zauważyłeś mnie z tym gadem?
 - Obok leżał jakiś nóż czy coś takiego. Ostrożnie zszedłem. miał łeb po drugiej stronie więc udało  mi się za niego
złapać po czym go odciąłem. Nerwy jego ciała wciąż działały, więc trudno było cię uwolnić. Zobaczyłem, że straciłaś
przytomność i użyłem całej siły ale nie puszczał. Porozcinałem jego ogon na kawałki i odciągnąłem od twojego ciała.
Myślałem, że zwymiotuje, to było okropne, strasznie się bałem, że już nie żyjesz.- Mówił z całkowitą powagą, a jego głos
drżał.- Wziąłem cię i wyciągnąłem. Po 15 minutach się ocknęłaś.
 -Jej. Dzięki za ratunek i, że nie zadzwoniłeś po pogotowie, bo miałabym przerąbane.
 -Nie miałem telefonu a nikt nie szedł, więc nie miałem nawet jak.
Doszliśmy do domu cioci. Zatrzymałam się przed furtką tak aby z domu nie było nas widać.
 -Dziękuje ci. Nawet nie wiesz jak bardzo. To już drugi raz kiedy mi ratujesz życie.- Miałam ochotę go przytulić ale się opanowałam.
 -Proszę. To do zobaczenia w poniedziałek w szkole.- Mówił odchodząc szybkim krokiem.
 -Pa.
   Weszłam do ogrodu i kierowałam się do wejścia. Po drodze się obtrzepałam z kurzu i ziemi.
 -Nareszcie. Miałaś być za chwile a nie tyle czasu!- Krzyczała mama.
 -Przepraszam zagadałam się z Kornelią.- Mówiłam chowając książkę za plecami.
 -Wejdź do pokoju i usiądź z nami. Za godzinę jedziemy i nie chcę żebyś znowu gdzieś się szfędała.
 -Dobrze.
Usiadłam i włączyłam telewizor. Książkę schowałam w zwiniętą bluzę.
                                            *
   -Rose, jedziemy już. Pożegnaj się z ciocią i wujkiem, nałóż buty i jedziemy. Musimy być wcześniej bo chcę
jeszcze parę spraw załatwić.
 -Dobrze.
  Jesteśmy już w domu. Ta sobota była straszna. Wydaje mi się jakbym miała zaraz umrzeć ze strachu.
Boję się. Musze dać tą książkę dla swojego dobra, ale najpierw muszę zobaczyć co w niej jest. Ale poczekam, aż mama
pójdzie spać, nie chcę, żeby to zobaczyła.


ROZDZIAŁ 7- JAK TO OTWORZYĆ?


  Nareszcie poszła spać. Pewnie myśli, że ja też, więc muszę być cicho. Wyciągnęłam książkę z bluzy i usiadłam na
łóżku przy oknie. Położyłam ją tak aby księżyc ją oświetlał. Na jej okładce jest moje znamię. Jakby warkocz
zwinięty jak muszla ślimaka. Było identyczne tylko, że większe, moje było małe, a one całą okładkę. Nie mogłam otworzyć.
Z boku było zamknięcie którego nie dało się otworzyć. Nie wiem co do tego było potrzebne aby otworzyć. Zamknięcie było dziwne. Nie miało zamka, w który trzeba włożyć klucz czy
coś innego. Z tyłu księgi było coś napisane, ale nie wiem co, gdyż było to w innym języku. Postanowiłam, że sprawdzę to
jutro kiedy przetłumaczę na komputerze. Włożyłam książkę pod łóżko i poszłam spać.
                                                     *
   -Rose, wstawaj jest już 10:00, za godzinę idziemy do kościoła.- Mówiła cicho mama lekko szturchając mnie za ramię.
 -Już, za chwile.- Mówiłam zaspana.
 -Szybko wstawaj. Czekam w kuchni ze śniadaniem.
 -Dobra.
Nie chce mi się wstawać, pół nocy myślałam nad otwarciem tej książki i co może oznaczać te zdanie z tyłu na okładce. Ale
niestety, musiałam. Powoli "wylęgłam" się z łóżka i poszłam do łazienki. Potem na śniadanie, była jajecznica. A na 11:00
byłam w kościele. Po powrocie szybko usiadłam przy komputerze i zaczęłam szukać tłumaczenia. Internet nie umiał tego
przetłumaczyć, nie wiem nawet z jakiego to języka.
 -Może znajdę coś w bibliotece.- Powiedziałam sama do siebie, ale przypomniałam sobie, że dziś jest niedziela i
biblioteka jest zamknięta.
Wyciągnęłam spod mojego tapczanu zagadkę, której nie mogłam rozwiązać. Spróbowałam rozwalić to zamknięcie młotkiem w garażu
ale nie mogłam. Musiał mi ktoś pomóc. Mamie nie powiem, biblioteka zamknięta, internet nie wie, a wszyscy inni są pewnie
zajęci, ponieważ jest NIEDZIELA. Musze poczekać do jutra zanim cokolwiek zrobię. Ale jutro mam to dać. Może nie dam, ale
jeśli będę miała przez to kłopoty to będę miała duży problem. Jutro ją jakoś otworze i jeśli nic tam nie będzie to ją
spokojnie oddam, tak, jak gdyby nigdy nic nie było.
   Dzień normalnie miną tak jak każdy. Wieczorem jeszcze szukałam pomysłu, ale nic mi nie przyszo do głowy jak rozwiązać problem
z zamknięciem. Poszłam spać i postanowiłam, że pójdę jutro do biblioteki oraz zapytam nauczyciela od historii co mogą
znaczyć te napisy. Zna się na tym, gdyż to jego pasja- stare książki i takie tam, więc warto spróbować.
   -Rose, szykuj się do szkoły, bo ja idę już do pracy.
 -Dobrze, już minutkę.
Wstałam, tak jak codziennie: łazienka, śniadanie i do szkoły. Pierwsze dwie lekcje minęły szybko. Na przerwie
musiałam odrobić pracę domową, bo zapomniałam, starałam się jak najszybciej, gdyż miałam mało czasu.
   Poczułam lekki dotyk na ramieniu, sygnalizujący, że mam się odwrócić:
 -Cześć.
 -Hej Jason.- Odpowiedziałam z uśmiechem, ponieważ cieszyłam się, że go widzę.
 -Co u ciebie?
 -Dobrze, muszę tylko to skończyć przed dzwonkiem.
 -Mogę zobaczyć?
 -Jasne.- Powiedziałam podając mu zeszyt z matematyki.
 -Jak chcesz mogę ci pomóc.- Zaproponował.
 -Jeśli umiesz to czemu nie.
Położyłam zeszyt na parapecie, a on szybko najpierw mówił mi co pisać, a potem tłumaczył dlaczego właśnie tak. Przy nim
jakoś szybko weszło mi do głowy i się nauczyłam tego co żaden nauczyciel ani nikt inny nie mógł mi wytłumaczyć.
Zadzwonił dzwonek:
 -Muszę już iść, na razie.
Szybko pobiegłam pod klasę matematyczną. Weszłam i usiadłam koło Sary w trzeciej ławce przy ścianie:
 -Dzień dobry.- Powiedział nauczyciel.
 -Dzień dobry.- Grzecznie odpowiedzieliśmy chórem.
 -Proszę wyciągnijcie kartki, napiszemy dziś kartkówkę z ostatnich lekcji.
Trochę się przeraziłam, ale zrobiłam to co mi nakazał nauczyciel. Starałam się uwierzyć, że umiem, ale kiedy zobaczyłam
zadania, strach miną. Wszystkie po kolei szły mi łatwo. Na ostatnim się zatrzymałam. Nie byłam pewna czy dobrze to zrobiłam.
 -Proszę złóżcie kartki na moim biurku.- Oznajmił po 15 minutach.
Lekcja się równie szybko jak wcześniejsze i następne minęły. Po ostatnich zajęciach poszłam na obiad do stołówki. Kolejka
była dość długa, a ja nie miałam czasu, bo spieszyłam się na autobus. Prawie na samym początku stał Jason.
Zauważył mnie i wykonał gest ręką abym podeszła. Nie wiedziałam po co, więc zapytałam nic nie mówiąc lecz ruszając ustami.
Ale nalegał, więc podeszłam:
 -Choć. Wejdź przede mnie.
 -Nie mogę ci z tyłu będą się kłócili.- Odpowiedziałam.
 -nie przesadzaj, przecież się spieszysz na autobus.
 -to nic.- I się odwróciłam. Wziął mnie za rękę i delikatnie wziął przed siebie.
Jakimś cudem nikt nic nie zauważył, albo po prostu nic nie mówił.
 -Widzisz nikt się nie przyczepił.
Tylko się uśmiechnęłam i dalej już stałam na początku. Po chwili dostałam obiad i usiadłam w jednym ze stolików. Zaraz potem
przysiadła się Sara i inne osoby z mojej klasy.
 -Widzisz tego chłopaka, pierwszym stoliku? Przystojny no nie?- Mówiły do mnie dziewczyny, ale ja przytaknęłam tak
jakbym go nigdy nie widziała i był mi obojętny.
Jednak tak nie było. Myślałam co innego.
   Zapomniałam, że mam iść do biblioteki i do tego historyka, którego nie zdążyłam o nic zapytać, gdyż nie było go dziś w pracy.
Zadzwoniłam do mamy i zawiadomiłam, że przyjadę drugim autobusem. Przeszłam kawałek od szkoły i znalazłam się przy
niewielkim budynku wypełnionym po brzegi książkami.
   Weszłam do środka, a tam mnóstwo różnych półek z najróżniejszymi książkami. W prawym rogu pomieszczenia była starsza
bibliotekarka siedząca za biurkiem. Podeszłam do niej:
 -Dzień dobry.
 -Witam, w czymś pomóc?- Spytała miła kobieta.
 -Szukam informacji na temat tej książki i przetłumaczenia zdania.
Wyciągnęłam z plecaka książkę i położyłam na biurku. Starsza pani obejrzała ją i powiedziała:
 -Nigdy takiej nie widziałam, ale widać, że to bardzo stara księga mogąca mieć nawet tysiące lat. Musi być dużo warta, a
w niej są na pewno jakieś ważne informacje lub jakaś tajemnica, o której nikt nie może się dowiedzieć, gdyż ma jakieś
zamknięcie, którego siłą się nie otworzy, a wybraną rzeczą jaka była zaplanowana przy jej tworzeniu. A co do napisu na okładce'
to na pewno nie jest z teraźniejszych języków, wygląda na jakiś, ze starożytnych plemion, ponieważ ma jeszcze trochę obrazków
i innych niż teraz znaków. Nic więcej nie umiem powiedzieć na jej temat, a do tłumaczenia tego mogę dać ci książkę ze
hieroglifami, obrazkami i znakami starożytności.
 -Bardzo dziękuje i poprosiłabym ten alfabet.
 -Ależ oczywiście.
Starsza pani podeszła do jednej z kilkudziesiąt półek i po chwili namysłu podała mi grubą książkę z drewnianą oprawą, taką
jak moja. Weszłam do czytelni. Siedziało tam kilka osób. Chyba mi się zdawało, że widzę Jasona, moim zdanie to on mnie
"prześladuje". Usiadłam przy stoliku i powoli zaczęłam po kolei po literze odczytywać wyrazy.
 -Hej, co tu robisz?- Zapytał Jason.
 -yy... Szukam czegoś.
 -Pomóc?
 -Nie trzeba, poradzę sobie.A ty co?
 -Pomagam babci układać książki, jest bibliotekarką.
 -Aha.
 -To ta książka co ci ją dałem.
 -Tak, tuż po tym jak mi ją zabrałeś.- Lekko się uśmiechnęłam.
 -Udało ci się coś przetłumaczyć?
 -Tak już prawie całe, ale jest to mało zrozumiałe.
 -Co tam pisze?
 nie jestem pewna, ale chyba "Następne pokolenie ma to otworzyć, bo świat ciemność zamroczy, ręka 15 sekund przy księżycu trzymana, a księga
nie będzie już obramowana."
 -Co? To bez sensu.
 -Może i tak, ale muszę już iść do domu.
 -ok. Do jutra.
Wyszłam z biblioteki wypożyczając to co mi dała babcia Jasona, szybko poszłam na przystanek autobusowy i pojechałam do
domu, gdzie czekała już mama.
 -Cześć skarbie, co dziś w szkole?
 -Tak jak codziennie, nic nadzwyczajnego.
 -Dobrze, umyj ręce i siadaj do lekcji.
Poszłam do łazienki szybko opłukałam ręce i, weszłam do pokoju. Z plecaka powyciągałam książki i zaczęłam odrabiać lekcje.
  

ROZDZIAŁ8- WIZYTA
  
   Ktoś zapukał do drzwi. Trochę się przeraziłam, gdyż mama wyszła na miasto po zakupy. Cichutko podeszłam do drzwi i
wyjrzałam przez dziurkę kto to. Otworzyłam szybko drzwi:
 -Jason? Co tu robisz?
 -Zapomniałaś swojej książki.
Trochę zaniemówiłam. Jak mogłam o niej zapomnieć. Podał mi ją.
 -Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?- Spytałam z ciekawością.
 -Sara mi powiedziała. Widziałem ją wychodzącą ze szkoły, więc zapytałem.
 -Chcesz wejść?- Zapytałam z grzeczności.     
 -Nie mogę. Musze wrócić do babci i skończyć układać książki.
 -Ok.
W tej chwili zauważyłam, że jacyś ludzie wchodzą na podwórko. Zamarłam ze strachu.
 -To oni.- Wyszeptałam nie mogąc się ruszyć.
 -Jacy oni?- W tej chwili odwrócił się.
 -Musimy się schować.
W moją stronę szli mężczyźni, zakryci kapturami, to byli oni, na pewno. Nie da się zapomnieć tych stroi. Kilku idących z przodu
mięli noże.
 -Jason, wchódź do środka!- krzyknęłam biorąc go za rękę i wciągając za progi drzwi.
Zamknęłam drzwi i okna.
 -Pomóż mi przystawić czymś drzwi.
 -Po co, kto to jest?
 -Później ci powiem, weźmiemy sofe i przysuniemy.
Byliśmy kilka kroków przed drzwiami. Rozległo się pukanie. Nie otwierałam i nie ruszyłam się z miejsca.
 -Oddaj księgę!- Wołał głos zza drzwi.
Nie odpowiedziałam. Po ich pierwszym uderzeniu drewniane wejście, aż drgnęłam.
 -Wyjdź i daj!-Wołał rozzłoszczony głos.
 -Nie ma jeszcze 20:00!- Krzyknęłam.
Wbili nóż w drzwi i odeszli. Cała się trzęsłam. Jason stał obok i się mi przyglądał. Wyjrzałam przez okno, nikogo już
nie było.
 -Kto to?- Pytał Jason.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Patrzył na mnie, a ja stałam bez ruchu. Nie chciałam nic przypominać z przeszłości.
 -Masz mi powiedzieć, mam dość tajemnic.
 -Jakich tajemnic? Trzeba nie było mnie ratować. Przecież mogłeś mnie zostawić! Czemu tego nie zrobiłeś?!
 -Bo byłem głupi!
Wyszedł z domu i ruszył w stronę centrum miasta. Przykro mi się zrobiło. Przecież trochę go w to wciągnęłam. O nie,
wracają, ale nie weszli na podwórko. Rozejrzeli się i ruszyli za Jasonem. Nie widział ich, szedł spokojnie.
 -Jason!!!-Wołałam z całych sił!- JASON!!!
Odwrócił się. Staną przed nimi. Jeden podszedł do niego.
 -Jason uciekaj!
Zaczęłam biec w jego stronę, ale nie zdążyłam, wyciągną nóż. Uciekał, ale on był szybszy dogonił go i chwycił. Przyłożył nóż
do gardła. Zatrzymałam się.
 -Podejdź kochana Rose.- Mówił do mnie mężczyzna ze złotą maską.
 Ale ja się nie ruszałam.
 -Chodź, bo twój kolega zginie. Już!
Powoli podeszłam. Miałam łzy w oczach. Obeszli mnie dookoła, spróbowałam biec w bok, ale jeden z nich złapał mnie.
Pamiętam te ręce.
 -A za próbę ucieczki to on poniesie karę.
Wziął nóż w prawą rękę i przez klatkę piersiową zrobił ranę. Jason nie mógł nic zrobić, tylko krzykną z bólu.
 -NIE! Proszę przestań, czego chcesz?- Nie powstrzymałam łez.
 -O 20:00 masz przynieść księgę inaczej więcej go nie zobaczysz.
 -Przyniosę.
 -Dobrze, więc do zobaczenia.
Odeszli z nim, nic nie mogłam zrobić. Usiadłam na chodniku, przerażona. Po kilku minutach się ocknęłam i wstałam. Pobiegłam do
domu, mama miała zaraz wrócić. Wyciągnęłam nóż z drzwi i przesunęłam sofę na miejsce. Ręce trzęsły mi się i nie mogłam
ich opanować. Poszłam do swojego pokoju z księgą. Musiałam ją otworzyć zanim ją oddam, musiałam wiedzieć co w niej jest.
 -A może trzeba tylko rękę w jednym miejscu przez 15 sekund przytrzymać?- Zapytałam siebie.
Postanowiłam, że spróbuje. Położyłam rękę i odliczałam. Nic się nie stało.
 -Dlaczego!
Nie mogłam uwierzyć. Nic się nie stało.
 -A może trzeba przy księżycu to otworzyć?
Ale ja nie mam czasu. Jest już 18:00.
Ktoś znowu pukał. To mama. Otworzyłam jej.
 -Cześć kupiłam ci bluzkę chodź przymierzyć.
 -Dobrze.
   Jest już 19:10.
 -Mamo wychodzę, muszę dać Sarze lekcje, bo nie było jej w szkole.- Skłamałam.
 -Ale wracaj szybko.
Wzięłam bluzę plecak i szłam w stronę starej dzielnicy. Stresowałam się, ale nie miałam zamiaru tak łatwo jej oddać.