czytacie i podoba wam się

czwartek, 31 maja 2012

14!!! myślę że się wam spodoba. komentujcie !!!

ROZDZIAŁ 14


   Jak wyruszyłam zaczynało kropić, potem coraz mocniej, a teraz wielka ulewa! Grzmi i uderzają pioruny. Przynajmniej
rozjaśniają mi drogę. Cały czas czułam się nie swojo. Tak jakby ktoś mnie obserwował. Zawsze się czułam tak w lesie.
Jechałam już dobre pół godziny. Modliłam się żeby zaczęło wschodzić słońce i żebym dojechała ju do domu. Tylko... nie
przemyślałam jednego... Co ja robię z koniem kiedy wrócę? Nie będę miała gdzie go zostawić! I co mama teraz myśli?
Mam nadzieję, że się nie obudziła i, że zdążę wrócić zanim wstanie do pracy i zobaczy, że mnie nie ma.
   Nagle usłyszałam rżenie konia. Tyle, e to nie był mój! Zdenerwowałam się. Znowu! Mocny grzmot uderzył gdzieś nie daleko,
aż podskoczyłam. Obejrzałam się za siebie czy kogoś nie widać, ale przez lejący deszcz ni mogłam zobaczyć. Musiałam trzymać
się, żeby nie spaść, kierować, aby nie wpaść na drzewo i co jeszcze mnie dobijało, a jednocześnie przerażało ktoś za mną
jechał. Obejrzałam się za siebie. Tam ktoś jechał! Przyspieszyłam żeby uciec, ponieważ nie wiedziałam kto jedzie, ale zbliżał się. Wtedy znów potężny
grzmot uderzył, a koń za mną zarżał, odwróciłam się,stał na tylnich kopytach, a jeździec już na ziemi. Nie miałam
serca żeby mu nie pomóc, więc gwałtownie się zatrzymałam i zawróciłam. Podjechałam nieco bliżej i schwyciłam wodze spłoszonego
zwierzęcia.
 -Kim jesteś?- Zapytałam
 -To ja!- Wołał, ale nie widziałam jego twarzy. Dostrzegłam tylko długą, czarną tunikę i płaszcz taki jak mój.
 -Kto?!
 -To ja! Jason!- Na te słowa zeskoczyłam z siodła i pobiegłam do niego. Zatrzymałam się na kolanach koło niego.
 -Nic Ci nie jest?!- Zapytałam przejęta.
 -Chyba tak.- Wstał.
 -Co tu robisz? Dlaczego tak wyglądasz?
 -To chyba nie pora ani dobre miejsca na wyjaśnienia!- Miał racje, więc przyprowadziłam "jego" konia, a ja wsiadłam na
swojego.
   Jechaliśmy w ciszy. Czasem tylko zachichotałam z Jasona, który ledwo utrzymywał się w siodle.
 -Słońce!- Krzyknęłam uradowana gdy zobaczyłam promienie słoneczne wychodzące zza lasu, z którego już wychodziliśmy.
   Wyjechaliśmy na polane, a za nią były pola zbóż. Deszcz już przestawał padać. W połączeniu ze słońcem na niebie
tworzyła się piękna tęcza.
 -Tu jest pięknie!- Mówiłam do siebie w myślach.
Widziałam jak Jason na mnie patrzył zdziwionym wzrokiem. Zachwycałam się tym widokiem. Nie codziennie się taki widzi.
 -Wiesz..- Zaczął.- Jak ci się podoba to ostaniemy tu na odpoczynek? Konie są zmęczone. My też.
 -Nie mamy czasu, muszę zdążyć zanim mama wstanie do pracy, może nie zobaczy, że zniknęłam.
 -Ale mamy jeszcze dużo czasu! Jest 04:00, a miasto tuż przed nami, od razu za tym polem! Zostańmy!
 -Może masz racje.- zwolniliśmy tępo, do kłusa.- Wstaje o 05:30.- Uśmiechnęłam się i zatrzymałam.
   Oboje zsiedliśmy  koni, na środku polany i przywiązaliśmy je liną, która była przy sidle do samotnego drzewa. Usiedliśmy
pod nim. To była jabłoń. Miała piękne, dojrzałe owoce. Ale były wysoko, więc tylko na nie spojrzałam i oparłam się o
pień drzewa. Zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, całą noc nie spałam i należał mi się odpoczynek. Mój relaks nie trwał
długo.
 -Jesteś głodna?- Odezwał się Jason patrząc w górę na jabłka.
 -Trochę ale są za wysoko, a pień nie nadaje się na wspinaczkę.- Powiedziałam zawiedziona.
 -Ale...- Spojrzał na mnie z miną, której tylko brakowało świecącej żarówki nad głową.- Razem damy radę.- Zaśmiał się.
 -Jak?- Również się uśmiechnęłam
 -Mogę wziąć Cię "na barana"!
 -Zwariowałeś?- Załamiesz się pod...- Nie zdążyłam dokończyć kiedy Jason już do mnie doskoczył i podniósł na rękach.
 -Chyba jednak dam radę, to co? Wchodzisz w to?  :D
 -Możemy spróbować, ale najpierw mnie odstaw!- Obrócił się ze mną i postawił.
 -Wchódź.- Przykucną wskazując swoje ramiona, abym weszła.
 -To szaleństwo!- Weszłam powoli, a on ze mną wstaną, najpierw się zachwiałam, ale on stał prosto i podszedł pod najniższą
gałąź. Wyciągnęłam rękę.- Nie mogę sięgnąć. Nie wiele brakuje.- Wyciągałam się jak najwyżej. Nie mogłam przestać się śmiać.
 -Nie ma sprawy!- Krzykną. Nie wiedziałam co chce zrobić, ale zaraz się przekonałam.
 -Przestań. Dość!- Krzyczałam powstrzymując się od śmiechu kiedy on skakał jak kangur.- Mam!
 -Super jeszcze jed...
 -aaaaa- Pisnęłam kiedy znalazłam się na ziemi, a Jason na mnie.- Ty... aaa! Nie łaskocz.- Krzyczałam. Normalnie popłakałam
się ze śmiechu!
 -Haha! Nie!- I łaskotał mnie po brzuchu dalej.
 -Już DOŚĆ! Starczy!- Powiedziałam poważnie. Przestał.
   Patrzył mi teraz prosto w oczy. Klęczał nade mną, a ja leżałam. Tym razem czułam się dobrze. Czułam swobodę. Nie bałam
się w tej chwili niczego, o wszystkim zapomniałam i nic się dla mnie w tej chwili tak nie liczyło jak ON. Zbliżył się
powoli, nasze nosy się dotknęły i już zaraz także usta. Potem delikatnie mnie pocałował w szyje i przeturlał tak, że teraz
ja siedziałam na nim. Cały czas się uśmiechałam, gdy tylko go widziałam moje usta tworzyły podkówkę skierowaną ku górze.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę i zjedliśmy jabłko na pół. Potem ruszyliśmy dalej, przez łąkę i złociste pole z dojrzałym
zbożem. po kilku minutach przeczytałam zieloną tabliczce:

                                                "WITAMY W IRVINE"

4 komentarze: