ROZDZIAŁ1- TO CO PRZEŻYŁAM
Było ciemno.Worek na głowie i i splątane ręce. Szłam nie wiem
dokąd..., ale wiem że trwało to z pół nocy.
W końcu zatrzymałam się i stałam w milczeniu. Ktoś odsłonił mi oczy.
Stanęłam twarzą w twarz z wysokim i szczupłym mężczyzną.
Jego ciało było pokryte całe tatuażami a w czarnych oczach miał
nienawiść. Co ja mu zrobiłam? Nie wiem, ale miałam pewność że chce
abym cierpiała.
Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu oświeconym jedną świecą
przy stole obok mnie. Dookoła rysowały się męskie ciała. Wyglądali
jak ludzie z zakonu w czarnych zamiast brązowych szatach.
Nic nie mogłam powiedzieć. Strach mnie sparaliżował. Tylko łzy ciekły
po policzkach. Próbowałam się wyrwać, rozwiązać:
- Waleczna jak ojciec, dziad i wszyscy przodkowie... Tak samo słaba i
bezbronna. Ale ty jesteś jeszcze dzieckiem, więc nie wiesz co cie czeka
ani
dlaczego tu jesteś. - Mówił z pogardą grubym głosem.
Ala ja milczałam, usta miałam zaciśnięte, a oczy wpatrzone w
podłogę.
- Nic nie powiesz? nie zapytasz czemu tu jesteś? Czego od ciebie chcemy?
Tak po prostu się poddasz?- Wypowiadał te słowa
z uśmiechem na twarzy.
Ale ja nie wiedziałam co powiedzieć. Nie miałam pojęcia dlaczego
właśnie ja i co mają do mojej rodziny. A na słowa,
o moim zmarłym ojcu, o którym nikt nic nie wiedział, a przynajmniej nie
chciał żebym cokolwiek o nim wiedziała
robiło mi się niedobrze.
Ktoś zdmuchną świece. Wszyscy wyszli z pomieszczenia i zostałam sama.
Ale nikt nie przewidział że mogę mieć nóż. Z tylniej kieszeni
wyjęłam
mały ale dość ostry scyzoryk, aby przeciąć sznur. Miałam go przy
sobie zawsze! Gdy się uwolniłam rozejrzałam się wokół ale nic
nie widziałam. Wtedy z nienacka złapały mnie duże silne dłonie. Gdy
mnie tylko dotkną serce biło mi jak szalone. Miałam wrażenie, że
wyskoczy mi
z piersi. Złapał mnie za ręce a nóż odrzucił. I wtedy stało się to,
co mi nie dawało spokoju odkąd tu byłam...
Zobaczyłam duży nóż wychodzący z mojego ciała. Upadłam. Ból był
tak ogromny że tylko wydusiłam z siebie przeraźliwe krzyki.
Podniósł mnie za włosy i wyciągną ostrze z mojego ciała. Po czym
wbił je znów i rzucił mną. Ostatkiem sił podniosłam
się. Szukałam okna. Znalazłam. On szedł po mnie.
I wtedy skoczyłam. Moje krótkie życie mignęło mi przed oczami.
Poczułam chłód. Wiatr wiał mi w twarz. Z wielką siłą zderzyłam
się z ziemią. Nie mogłam się ruszyć. Już nic nie czułam. Widziałam
tylko blask pełni księżyca.
Zobaczyłam Wtedy wielu ludzi mówiących "NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ "!
Dało mi to siłę, abym wstała i pomimo zakrwawionych ubrań, twarzy
mokrej od łez i potu. Zmęczenia nie odczułam. Szłam przed siebie przez
pola i lasy.
Zaczęło świtać. W oddali były zabudowania. Co jakiś czas
przejeżdżały samochody. Nie zatrzymały się ale jechały dalej.
Jednak jeden się zatrzymał. Była w nim kobieta
z nastoletnim synem. Podeszła do mnie ale ja nadal nic nie mogłam
powiedzieć.
ROZDZIAŁ 2- PRZEPROWADZKA
-Rose? Jesteś gotowa?!
- Już prawie mamo!
-Miałaś być gotowa 20min. temu!
-Wiem, nie mogę wcisnąć butów do walizki!
-No to weź reklamówkę!
-Udało się. Jestem gotowa, możemy jechać.
Trudno rozstać się z domem, w którym przeżyłam całe dzieciństwo.
Opuszczam mój mały, żółty domek. Ostatni raz patrze w
lustro w pokoju na poddaszu. Widzę tam 15 letnią,wysoką dziewczynę o
długich kasztanowych włosach, szarych oczach, ale
cały czas pojawia się przede mną twarz człowieka chcącego zabić. Nie
mogę tego zapomnieć. zostały mi tylko 2 blizny na klatce
piersiowej i straszne wspomnienia. Postanawiam nigdy o tym nie myśleć i
rozpocząć nowe życie zaczynając od przeprowadzki
i nowej szkoły.
- No chodź już!
- IDE!!!
Pożegnałam się, wsiadłam do samochodu i pojechałam. Smutno mi było,
ale pozbierałam się gdy dojechałam.
Zwykłe szare, mieszkanie w smutnym miasteczku. Nie wiem czy to przez
przeprowadzkę czy naprawdę, Irvine jest takie
jak mi się wydaje. Mam nadzieje, że moje rzeczy nie będą musiały być
sprzedane. Mama ostatnio straciła prace w dobrej restauracji
w Londynie. Tutaj znajdzie mniej płatną prace ale nie będzie tak dużej
opłaty jak za tamten dom. Gdy tylko zostały przy-
wiezione meble zaczęłam się rozpakowywać. Najpierw ubrania w szafie,
potem buty i stare zabawki, z którymi nie umiem
się rozstać. wszystko starałam zrobić tak jak było wcześniej ale nie
mogłam. Ten kwadratowy pokój z jednym oknem i ta
biała ściana zalana jakimś sokiem w prawym rogu. W końcu zaczęło
się powoli ściemniać, a letnia pogoda przyniosła silny
i porywisty wiatr.
Za trzy dni pierwszy dzień w nowej szkole. Nowi uczniowie i
nauczyciele. Nie wiem jak mnie przyjmą, ale jest jeden
plus. w mieście jest mała stadnina koni. Umiem jeździć, bo kiedyś się
uczyłam, poza tym bardzo to lubię i od czasu do
czasu będę chciała tam pojeździć. Ale na razie sobie odpuszczę i
postaram się lepiej uczyć i poznać kogoś w nowym miejscu.
Nadeszła 20:00 i mama jak zwykle coś przygotowała. Cierpliwie czekałam,
bo byłam głodna. Wtedy rozległ się głos mamy:
-Rose kolacja!
ROZDZIAŁ 3- NOWA SZKOŁA
Stanęłam na przeciwko Dużego, zielonego budynku. Weszłam do niego. W
środku mnóstwo gimnazjalistów i rodziców. Wszyscy rozmawiali ze sobą, a
ja nikogo nie znałam. Słyszłam hihoty i wydawało mi się, że to o mnie.
Jednak jedną twarz rozpoznałam. Był to szczupły, z średniej długości blond
włosami i pięknymi oczami. Nie wiedziałam skąd go znam, ale wiedziałam, że gdzieś
widziałam tą twarz.
Weszłam na sale gimnastyczną, gdzie odbył się apel powitalny, prowadzony przez
Dyrektora szkoły. Dyrektorem była niska i pulchna kobieta o kruciutkich brązowych włosach.
Stanęłam z boku i przyglądałam się nowym twarzom. Ciekawiła mnie moja klasa. Podobno jest miła, ale niewiem czy
przyjmą mnie dobrze, czy jak odmieńca.
-Cześć. Ty jesteś Rose Wilde? - Spytała niewiele wyższa ode mnie kobieta, z lekkim uśmiechcem.
-Tak, to ja.- Odpowiedziałam nieznajomej.
- Jestem twoją nową wychowawczynią. Zaprowadzę cię do klasy. Dobrze?
-Ok.
Poczym za nią poszłam. Stanęłam i czekałam, aż się skończy uroczystość. Następnie poszłam do sali nr.
9 na pierwszym piętrze. Była to sala przyrodnicza, gdyż na ścianach wisiały tablice z mapami i
różnymi roślinami oraz zwięrzętami. Na końcu sali stała klatka z malutim chomikiem. Przez kilka
okien zasłoniętych białą firanką zaglądało słońce. Na parapetach były poustawiane kwiaty, głównie
fiołki w kolorowych doniczkach.
Wszyscy weszli i usiedli w ławkach. Została jedna wolna ławka, trzecia w rzędzie przy oknie. Była pusta,
więc usiadłam w niej. Najpierw była sprawdzana lista i pare spraw organizacyjnych.
Potem wychowawczyni powiedziała :
- To jest wasza nowa koleżanka. Ma na imię Rose. Przedstawcie się jej, i
pokażcie szkołę.
-Dobrze.- Cała klasa odpowiedziała hurem.
Narazie nie było tak źle. Pokolei wszyscy mówili swoje imiona, a po skończeniu zadawali mi
pytnia, np. "z kąd przyjechałaś"? lub "Co dziś robisz"? Było mi miło, ale
nie wszyscy tacy byli. kilka dziewczyn stało kilka kroków dalej i się mi przyglądały.
Troche hihotały. Zoriętowałam się, że są to "gwiazdki" klasowe. Wiedziałam, że mnie obgadują, więc
podeszłam do nich:
-Cześć. Jestem Ros...-nie skończyłam, bo mi przerwały.
- Tak, wiemy. A teraz spadaj.- Mówiły szorstko ćlamiąc gume owocową.
-A czy mogłybyście nie obgadywać mnie, bo to widać.
-A co? Zabronisz nam.
-A tak.
Wtedy podeszła do nas Sara. Ładna, czarnowłosa dziewczyna niższa ode mnie:
-Jest nowa. Musicie od razu jej dokuczać?
-Tak.
-Choć stąd Rose.
-Ok.
I odeszłyśmy. Szłam obok Sary, która oprowadziła mnie po szkole i rzy okazji
o osobach z naszej klasy. Nie wiem dlaczego te plotkary tak robią, ale coś
wymyśle, żeby je zgasić.
Do domu wróciłam pieszo, gdzie już czekała na mnie zniecierpilwiona mama. Gdy tylko weszłam
do mieszkania obsypała mnie masą pytań:
-I jak było? Jakiego masz wychowawcę? Poznałaś się z kimś?
-Było fajnie, chodze do klasy 2B, której wychowawcą jest Pani Anna Moore.
-A jaka jest klasa?
Zaczęłam jej wszystko opowiadać przy obiedzie, pomijając kłutnie z niemiłą
Klarą i jej przyjaciółkami: Jasmin i Alice.
chodziłam do szkoły przez następny tydzień. Nic szczególnego się nie wydarzyło , a dziś idę na basen z
nową przyjaciółką, Sarą. Jednak każdej nocy próbowałam sobie przypomniec chłopaka,którego
widze codziennie. Jego twarz jakbym widziała ale nie wiem skąd. Wkońcu zasnęłam.
ROZDZIAŁ4-PRAWDA ZNANEJ TWARZY
-Chodź już to cię podwioze, bo pada deszcz!
-Już!
Wzięłam plecak, ciepło się ubrałam i wyszłam z mieszkania. Dzień jak kazdy mijał powoli, a lekcje się ciągnęły
w nieskończoność. Po matematyce poszłam na obiad do stołówki. Nie było dużej kolejki co mnie ucieszyło, ponieważ sie spieszyłam. Na początku, przy samym okienku dostrzegłam go,
nie wiedziałam jak się nazywa, ale chciałam jak najdokładniej się mu przyjżeć. Nie dawało mi to spokoju. Koleżanki z
klasy nawet zauważyły, że ostatnio nad czymś rozmyślam, lecz odpowiadam im, że jest dobrze i nic się nie stało.
Spostrzegłam,że on też na mnie dziwnie patrzył. Może on wie skąd sie znamy. Postanowiłam do niego podejśc na następnej przerwie i spytać.
Wzięłam zupe i szłam do stolika. nie zauważyłam ani nie wiem jak się to stało, ale zderzyłam sie z kimś. To był on. Cała się zalałam.
Za mną stała Klara z koleżankami. Śmiały się na całą stołówke. Było mi strasznie wstyd. Co dziwne ten chłopak pomógł mi wstać.
Spojrzał się na mnie a ja na niego. Wtedy sobie uświadomiłam skąd go znam. On chyba też, gdyż patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Poznałam go po
jego oczach. To on jechał samochodem, który się zatrzymał 2 lata temu i uratował mi życie.
Gdy już stałam na nogach wszyscy się patrzyli. Nie mogłam tego wytrzymać. Wybiegłam jak najprędzej i pobiegłam z plecakiem do łazienki.
Dobrze, że miałam strój na w-f. Zadzwonił dzwonek. Szybko się przebrałam i pobiegłam na Historie:
-Przepraszam za spóźnienie.- I szybko uśadłam w ławce.
-Dobrze. Zacznijmy lekcje. Będziemy dziś mówić o "Wiośnie ludów na terenie Polski", dowiemy sie o...- zaczął niski, starszy mężczyzna.
Przez całe zajęcia myślałam jak nie mogłam się zorientować.
Lekcje się skończyły. Byłam w szatni i zakładałam buty. Podszedł do mnie powiedział:
-Cześć.
-Cześć.
-Niewiem czy mnie pamiętasz, ale chyba cię znam.
-Pamiętam. Poznałam cię na stołówce.- Lekko się uśmiechnęłam na myśl o zupie.
-Jestem Jason. Chodze do trzeciej klasy.
-Nazywam się Rose i jestem w drugiej.
Niewiedziałam co powiedzieć, więc pożegnałam sie i poszłam do domu.
W czsie drogi bałam się, że zapyta jutro jak to się stało, że sie znalazłam wtedy przy tamtej drodze bliska śmierci.
Pamiętam co mi powiedział, gdy jego mama wiozła mnie do szpitala. Brzmiało to dokładnie tak: "Śmierć to walka o lepsze życie, gdy wygrasz będziesz tam,
gdy przegrasz zostaniesz z nami". Nie byłam przytomna, ale słyszałam to co do mnie mówił.
Wróciłam do domu i siadłam do lekcji. Mamy jeszcze nie było, ale miałam swoje klucze. Zdziwiło mnie,że jej nie było. Spokojnie czekałam.
Ktoś zapukał do drzwi. Podeszłam, zobaczyłam, że to mama i otworzyłam. Normalnie skakała z radości.
Niewiedziałam o co chodzi. Ściskała mnie i całyczas sie uśmiechała. w pewnej chwili pokazał mi jakąś kartke.
To umowa.
-Dostałam prace w tutejszym barze, jako kelnerka!
-To wspaniale!
Bardzo się cieszyłam, że ma nową prace. Wszystko powoli zaczynało się układać. Lepiej mi szło w szkole, miałam
zaufaną przyjaciółke i nowa praca mamy. Przeprowadzka to jednak nie jest taka straszna sprawa jak sie wydaje.
Niczego więcej nie było mi potrzeba do szczęśćia.
ROZDZIAŁ5- TELEFON I PODŁUŻNY GAD
Dziś jest sobota. Mogę trochę odpocząć. Tydzień miną bez większych problemów. Zadzwonił telefon:
-Słucham?
-Czarna książka. Na okładce znak jak twoje znamie na lewej łopatce. Zanjdź i przynieś. Będzie w Londynie, w domu. Za dwa
dzni. 20:00 w starej dzielnicy. Sama.
-Że co?
Ale już sie rozłączył.
-Kto dzwonił?
-Pomyłka.
-Chodź coś zjeść i jedziemy do cioci Laury.
-Ale to w Londynie.
-Wiem, ale chciała żebyśmy przyjechały.
-Dobrze.
Jedziemy do cioci, do Londynu. Skąd ktoś wiedział, że tam jade i po co komu książka z mojego starego domu. Nic tam już
nie ma. Wszystko zostało wyniesione. Nie powiedziałam prawdy, bo nie mogłabym się przekonać co to za książka.
Ruszamy w droge.
Za jakiś czas jesteśmy w Londynie. Z dala widać już dom cioci i ją samą machającą na powitanie:
-Cześć jak sie macie?- Mówi mocno nas ściskając i całując.
-Witaj Laura, miło cię widzieć.- Odpowiada uradowana mama.
-Wejdźmy do środka, zrobiłam sernik. A do picia kawke czy herbate?
-Poprosimy herbate.
Lubie tu przebywać. Jest miło i przytulnie. Wujek jak zwykle w garażu i majsterkuje w samochodzie.
Planuje wymknąć się i pójść zobaczyć czy jest tam jakaś książka. Dziwiło mnie to, że jest na niej podobno moje
znamie.
-I jak wam smakuje ciasto?
-Przepyszne.- Odpowiadamy równo.
-Mamo, mogę pójść do miasta? Może spotkam kogoś znajomego.
-Rose, usiądź. Przyjechałyśmy w odwiedziny.
-Niech idzie, młodzież potrzebuje troche swobody.- wtrąca się ciocia.
-No dobrze, ale wracaj szybko.
-dziękuje, narazie.
Szybko pomknęłam przez miasto. Jestem na miejscu. Nie mogłam wejść.
Drzwi i okna były zamknięte. Obeszłam dom dookoła, ale nic nie znalazłam. Może to był tylko głupi żart z tą książką, albo
naprawde pomyłka. Już miałąm pójść kiedy se przypomniałam, że jest wejście od piwnicy. Obok budynku jest taka stara,
drewniana klapa przez którą mogę wejść do piwnicy, a potem do domu. Tyle, że było i tam zamknięte. Postanowiłam to
wyłamać. To bardzo słabe drewno, więc nie miałam z tym najmniejszego problemu. Weszłam do środka. Wokół było kilka mebli,
których nie używałyśmy i dla tego je zostawiłyśmy. W środku światło dawało jedno małe okienko. Pokręciłam się ale nic nie
znalazłam.
-AAA! Cholera!-zaklęłam tuż po upadku.
O coś się potknęłam. Wygląda to jak jakaś klapa. Wcześniej był tu dywan, więc nigdy tego nie zauważyłam. Zamknięte na
kłudke, o którą się potknęłam. Zastanawiam się jak to otworzyć ale nic nie przychodzi mi do głowy. Pomyślałam, że mam
wsówke we włosach. Siłowałam się z 15 min. W końcu puściło. Gdy otworzyłam w powietrzu uniosła się msa kurzu.
Zajrzałam do środka. Wokół same pajęczyny. Wskoczyłam do pomieszczenia. Szłam po omacku przy ścianie. Dookoła zapaliły się świece.
to był prawdziwy ogień nie wiem jak się to stało, ale serce coraz mocniej mi biło. Byłam w małym pomieszczeniu pęłnym
robaków i trupów, które leżały tu chyba od zawsze. Na przecwko mnie był stoli z jakąś książką. Podeszłam bliżej. Nagle zatrzymałam się, a serce razem ze mną
stanęło. To najprawdziwszy wąż. Siedział zwinięty przy stole. Ogromny, cały czas syczał. To chyba kobra królewska. widziałam już ten
jakby kaptur, ze spłaszczonego ciała. Cała czarna, a co jakiś odstęp przecięta ledwo widocznym jasnym paskiem. Nie wiem
co się dzieje. Świece się same zapaliły, pod stołem siedzi ogromny wąż, jakby pilnował książki, leżącej obok niego na
stole. Zaczą się poruszać i nie spuszczał ze mnie wzroku. Panicznie boje się węży! Był teraz coraz bliżej mnie. Cofałam
się. Nagle szybkim susem odskoczyłam w bok, pobiegłam po książke i stanęłam na stole. Ta kobra patrzy na mnie i wygląda na
bardzo rozwścieconą. Próbowałam odstraszyć ją krzykiem, ale ona dalej się zbliżała. Przypomniałam sobie co wtedy powiedział
mi ten chłopak i nabrałam odwagi. Zsunęłam się na bok blatu, a wąż za mną w te samą stronę. Szybko w drugą stronę i zeskoczyłam.
Na podłodze słyszałam jak potrząsa grzechotką z ogona. Lecz to jest kobra. A może się mylę. Byłam przy dziuże w niskim
suficie. Wyrzuciłam książkę i zaczęłam wychodzić:
-AAA. Pomocy!- krzyczałam jak tylko mogłam, kiedy poczułam, że trzyma mnie za noge. Owiną się wokół mojej stopy i kolana,
wchodził wyżej.
- Niech mi ktoś pomoże, prosze!!! Ktokolwiek! Pomocy!
Jednak nikogo nie było.
-AAA! Ugryzł mnie!
Trzymałam się mocno podłogi. Był strasznie ciężki. Doszedł do płuc. Miałam jego łeb przy sobie. Zaczą mnie dusić. Myślałam,
że już po mnie. Niepotrzebnie tu przyszłam. Żałuje tego.
Spadłam na dół. Owiną sie wokół całej mnie. Krzyczałam jak tylko mogłam z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. wydawało mi się jakby
ktoś skoczył, ale nie spojrzałam czy to prawda, czy tylko moja wyobraźnia. Zobaczyłam ciemność i nic więcej nie pamiętam.
ROZDZIAŁ6 -ODDYCHAM
-Wszystko dobrze?- Spytał znajomy mi głos.
Strasznie kręciło mi się w głowie i wszystko było rozmazane. Ktoś siedził przy mnie. Ale nie mogłam dojrzeć kto to jest.
Po chwili się uspokoiłam. Leżałam na podwórku lecz nikogo nie widziałam. Powoli usiadłam lekko kaszląc. Rozglądałam
się dookoła. Bałam się że ten wąż jest tu. Zza domu wyszedł Jason.
-Żyjesz?- Zapytał z lekkim uśmiechem, ale widać było, że on też jest zdenerwowany.
-Chyba tak. Co tu robisz?
-Usłyszałem krzyki. Przybiegłem i znalazłem cię w jakiejś dziurze duszoną przez węża.- Mówił przerażeniem.- A ty?
co tam robiłaś?
-ja..ja...- Jąkałam się nie wiedząc co powiedzieć.- Nie wiem, przyszłam po jakąś książkę- powiedziałam cicho.
Po tym zdaniu uświadomiłam sobie że nie mam jej przy sobie. Wstałam z trudnością.
-Co robisz?- Podszedł do mnie i mi pomógł iść.
-Musze wziąść książkę, która była w środku.
Staną na chwile. I zaczął przeszukiwać plecak, który miał przy sobie.
-Chodzi ci o tę?- Powiedział po czym wyciągną z ją z torby.
-Tak, to ta. Daj mi ją.- Wyciągnęłam rękę ale on odsuną książkę i powiedział:
-Dam, pod warunkiem, że powiesz mi o co chodziło z tym stworem, co tam robiłaś i dlaczego tak ci na tym zależy.
-Nie mogę ci powiedzieć, a teraz oddaj to co należy do mnie.- Ponownie wyciągnęłam rękę w jego stronę.
-Nie mam pewności czy to twoje.
-Dawaj!- Krzyknęłam z zaciśniętymi zębami.
-Nie chcesz mówić to nie. Na razie.- Zaczął powoli odchodzić.
-Czekaj. Proszę. Daj mi ją to ci powiem, tylko chcę żebyś ją dał.- Mówiłam zrezygnowanie widząc, że przegrałam.
-Ok. Trzymaj. A teraz odpowiedz na moje wcześniejsze pytania.
Usiadłam na ławce przy ulicy a on za mną. Zaczęłam mu mówić o telefonie i jak to było z tym gadem. Mówiąc troche
jeszcze drżałam na samą myśl, że muszę to przypominać. Był zdziwiony, nie wiedział co powiedzieć, po prostu zatkało go.
Chyba wolałby nic nie wiedzieć.
- A ty co robisz w Londynie?- Spytałam z ciekawością.
-Jestem na wycieczce szkolnej, nauczycielka pozwoliła nam przez godzinę pochodzić po mieście.
-T nie powinieneś już tam iść?
-Mam jeszcze 15 min. Może chcesz żebym cię odprowadził?
-Nie trzeba trafię.- Odpowiedziałam śmiejąc się.
-To gdzie cię odprowadzić?
-Jak chcesz to ok. Dwie przecznice stąd. Ale zanim pójdziemy jak co zrobiłeś jak zauważyłeś mnie z tym gadem?
- Obok leżał jakiś nóż czy coś takiego. Ostrożnie zszedłem. miał łeb po drugiej stronie więc udało mi się za niego
złapać po czym go odciąłem. Nerwy jego ciała wciąż działały, więc trudno było cię uwolnić. Zobaczyłem, że straciłaś
przytomność i użyłem całej siły ale nie puszczał. Porozcinałem jego ogon na kawałki i odciągnąłem od twojego ciała.
Myślałem, że zwymiotuje, to było okropne, strasznie się bałem, że już nie żyjesz.- Mówił z całkowitą powagą, a jego głos
drżał.- Wziąłem cię i wyciągnąłem. Po 15 minutach się ocknęłaś.
-Jej. Dzięki za ratunek i, że nie zadzwoniłeś po pogotowie, bo miałabym przerąbane.
-Nie miałem telefonu a nikt nie szedł, więc nie miałem nawet jak.
Doszliśmy do domu cioci. Zatrzymałam się przed furtką tak aby z domu nie było nas widać.
-Dziękuje ci. Nawet nie wiesz jak bardzo. To już drugi raz kiedy mi ratujesz życie.- Miałam ochotę go przytulić ale się opanowałam.
-Proszę. To do zobaczenia w poniedziałek w szkole.- Mówił odchodząc szybkim krokiem.
-Pa.
Weszłam do ogrodu i kierowałam się do wejścia. Po drodze się obtrzepałam z kurzu i ziemi.
-Nareszcie. Miałaś być za chwile a nie tyle czasu!- Krzyczała mama.
-Przepraszam zagadałam się z Kornelią.- Mówiłam chowając książkę za plecami.
-Wejdź do pokoju i usiądź z nami. Za godzinę jedziemy i nie chcę żebyś znowu gdzieś się szfędała.
-Dobrze.
Usiadłam i włączyłam telewizor. Książkę schowałam w zwiniętą bluzę.
*
-Rose, jedziemy już. Pożegnaj się z ciocią i wujkiem, nałóż buty i jedziemy. Musimy być wcześniej bo chcę
jeszcze parę spraw załatwić.
-Dobrze.
Jesteśmy już w domu. Ta sobota była straszna. Wydaje mi się jakbym miała zaraz umrzeć ze strachu.
Boję się. Musze dać tą książkę dla swojego dobra, ale najpierw muszę zobaczyć co w niej jest. Ale poczekam, aż mama
pójdzie spać, nie chcę, żeby to zobaczyła.
ROZDZIAŁ 7- JAK TO OTWORZYĆ?
Nareszcie poszła spać. Pewnie myśli, że ja też, więc muszę być cicho. Wyciągnęłam książkę z bluzy i usiadłam na
łóżku przy oknie. Położyłam ją tak aby księżyc ją oświetlał. Na jej okładce jest moje znamię. Jakby warkocz
zwinięty jak muszla ślimaka. Było identyczne tylko, że większe, moje było małe, a one całą okładkę. Nie mogłam otworzyć.
Z boku było zamknięcie którego nie dało się otworzyć. Nie wiem co do tego było potrzebne aby otworzyć. Zamknięcie było dziwne. Nie miało zamka, w który trzeba włożyć klucz czy
coś innego. Z tyłu księgi było coś napisane, ale nie wiem co, gdyż było to w innym języku. Postanowiłam, że sprawdzę to
jutro kiedy przetłumaczę na komputerze. Włożyłam książkę pod łóżko i poszłam spać.
*
-Rose, wstawaj jest już 10:00, za godzinę idziemy do kościoła.- Mówiła cicho mama lekko szturchając mnie za ramię.
-Już, za chwile.- Mówiłam zaspana.
-Szybko wstawaj. Czekam w kuchni ze śniadaniem.
-Dobra.
Nie chce mi się wstawać, pół nocy myślałam nad otwarciem tej książki i co może oznaczać te zdanie z tyłu na okładce. Ale
niestety, musiałam. Powoli "wylęgłam" się z łóżka i poszłam do łazienki. Potem na śniadanie, była jajecznica. A na 11:00
byłam w kościele. Po powrocie szybko usiadłam przy komputerze i zaczęłam szukać tłumaczenia. Internet nie umiał tego
przetłumaczyć, nie wiem nawet z jakiego to języka.
-Może znajdę coś w bibliotece.- Powiedziałam sama do siebie, ale przypomniałam sobie, że dziś jest niedziela i
biblioteka jest zamknięta.
Wyciągnęłam spod mojego tapczanu zagadkę, której nie mogłam rozwiązać. Spróbowałam rozwalić to zamknięcie młotkiem w garażu
ale nie mogłam. Musiał mi ktoś pomóc. Mamie nie powiem, biblioteka zamknięta, internet nie wie, a wszyscy inni są pewnie
zajęci, ponieważ jest NIEDZIELA. Musze poczekać do jutra zanim cokolwiek zrobię. Ale jutro mam to dać. Może nie dam, ale
jeśli będę miała przez to kłopoty to będę miała duży problem. Jutro ją jakoś otworze i jeśli nic tam nie będzie to ją
spokojnie oddam, tak, jak gdyby nigdy nic nie było.
Dzień normalnie miną tak jak każdy. Wieczorem jeszcze szukałam pomysłu, ale nic mi nie przyszo do głowy jak rozwiązać problem
z zamknięciem. Poszłam spać i postanowiłam, że pójdę jutro do biblioteki oraz zapytam nauczyciela od historii co mogą
znaczyć te napisy. Zna się na tym, gdyż to jego pasja- stare książki i takie tam, więc warto spróbować.
-Rose, szykuj się do szkoły, bo ja idę już do pracy.
-Dobrze, już minutkę.
Wstałam, tak jak codziennie: łazienka, śniadanie i do szkoły. Pierwsze dwie lekcje minęły szybko. Na przerwie
musiałam odrobić pracę domową, bo zapomniałam, starałam się jak najszybciej, gdyż miałam mało czasu.
Poczułam lekki dotyk na ramieniu, sygnalizujący, że mam się odwrócić:
-Cześć.
-Hej Jason.- Odpowiedziałam z uśmiechem, ponieważ cieszyłam się, że go widzę.
-Co u ciebie?
-Dobrze, muszę tylko to skończyć przed dzwonkiem.
-Mogę zobaczyć?
-Jasne.- Powiedziałam podając mu zeszyt z matematyki.
-Jak chcesz mogę ci pomóc.- Zaproponował.
-Jeśli umiesz to czemu nie.
Położyłam zeszyt na parapecie, a on szybko najpierw mówił mi co pisać, a potem tłumaczył dlaczego właśnie tak. Przy nim
jakoś szybko weszło mi do głowy i się nauczyłam tego co żaden nauczyciel ani nikt inny nie mógł mi wytłumaczyć.
Zadzwonił dzwonek:
-Muszę już iść, na razie.
Szybko pobiegłam pod klasę matematyczną. Weszłam i usiadłam koło Sary w trzeciej ławce przy ścianie:
-Dzień dobry.- Powiedział nauczyciel.
-Dzień dobry.- Grzecznie odpowiedzieliśmy chórem.
-Proszę wyciągnijcie kartki, napiszemy dziś kartkówkę z ostatnich lekcji.
Trochę się przeraziłam, ale zrobiłam to co mi nakazał nauczyciel. Starałam się uwierzyć, że umiem, ale kiedy zobaczyłam
zadania, strach miną. Wszystkie po kolei szły mi łatwo. Na ostatnim się zatrzymałam. Nie byłam pewna czy dobrze to zrobiłam.
-Proszę złóżcie kartki na moim biurku.- Oznajmił po 15 minutach.
Lekcja się równie szybko jak wcześniejsze i następne minęły. Po ostatnich zajęciach poszłam na obiad do stołówki. Kolejka
była dość długa, a ja nie miałam czasu, bo spieszyłam się na autobus. Prawie na samym początku stał Jason.
Zauważył mnie i wykonał gest ręką abym podeszła. Nie wiedziałam po co, więc zapytałam nic nie mówiąc lecz ruszając ustami.
Ale nalegał, więc podeszłam:
-Choć. Wejdź przede mnie.
-Nie mogę ci z tyłu będą się kłócili.- Odpowiedziałam.
-nie przesadzaj, przecież się spieszysz na autobus.
-to nic.- I się odwróciłam. Wziął mnie za rękę i delikatnie wziął przed siebie.
Jakimś cudem nikt nic nie zauważył, albo po prostu nic nie mówił.
-Widzisz nikt się nie przyczepił.
Tylko się uśmiechnęłam i dalej już stałam na początku. Po chwili dostałam obiad i usiadłam w jednym ze stolików. Zaraz potem
przysiadła się Sara i inne osoby z mojej klasy.
-Widzisz tego chłopaka, pierwszym stoliku? Przystojny no nie?- Mówiły do mnie dziewczyny, ale ja przytaknęłam tak
jakbym go nigdy nie widziała i był mi obojętny.
Jednak tak nie było. Myślałam co innego.
Zapomniałam, że mam iść do biblioteki i do tego historyka, którego nie zdążyłam o nic zapytać, gdyż nie było go dziś w pracy.
Zadzwoniłam do mamy i zawiadomiłam, że przyjadę drugim autobusem. Przeszłam kawałek od szkoły i znalazłam się przy
niewielkim budynku wypełnionym po brzegi książkami.
Weszłam do środka, a tam mnóstwo różnych półek z najróżniejszymi książkami. W prawym rogu pomieszczenia była starsza
bibliotekarka siedząca za biurkiem. Podeszłam do niej:
-Dzień dobry.
-Witam, w czymś pomóc?- Spytała miła kobieta.
-Szukam informacji na temat tej książki i przetłumaczenia zdania.
Wyciągnęłam z plecaka książkę i położyłam na biurku. Starsza pani obejrzała ją i powiedziała:
-Nigdy takiej nie widziałam, ale widać, że to bardzo stara księga mogąca mieć nawet tysiące lat. Musi być dużo warta, a
w niej są na pewno jakieś ważne informacje lub jakaś tajemnica, o której nikt nie może się dowiedzieć, gdyż ma jakieś
zamknięcie, którego siłą się nie otworzy, a wybraną rzeczą jaka była zaplanowana przy jej tworzeniu. A co do napisu na okładce'
to na pewno nie jest z teraźniejszych języków, wygląda na jakiś, ze starożytnych plemion, ponieważ ma jeszcze trochę obrazków
i innych niż teraz znaków. Nic więcej nie umiem powiedzieć na jej temat, a do tłumaczenia tego mogę dać ci książkę ze
hieroglifami, obrazkami i znakami starożytności.
-Bardzo dziękuje i poprosiłabym ten alfabet.
-Ależ oczywiście.
Starsza pani podeszła do jednej z kilkudziesiąt półek i po chwili namysłu podała mi grubą książkę z drewnianą oprawą, taką
jak moja. Weszłam do czytelni. Siedziało tam kilka osób. Chyba mi się zdawało, że widzę Jasona, moim zdanie to on mnie
"prześladuje". Usiadłam przy stoliku i powoli zaczęłam po kolei po literze odczytywać wyrazy.
-Hej, co tu robisz?- Zapytał Jason.
-yy... Szukam czegoś.
-Pomóc?
-Nie trzeba, poradzę sobie.A ty co?
-Pomagam babci układać książki, jest bibliotekarką.
-Aha.
-To ta książka co ci ją dałem.
-Tak, tuż po tym jak mi ją zabrałeś.- Lekko się uśmiechnęłam.
-Udało ci się coś przetłumaczyć?
-Tak już prawie całe, ale jest to mało zrozumiałe.
-Co tam pisze?
nie jestem pewna, ale chyba "Następne pokolenie ma to otworzyć, bo świat ciemność zamroczy, ręka 15 sekund przy księżycu trzymana, a księga
nie będzie już obramowana."
-Co? To bez sensu.
-Może i tak, ale muszę już iść do domu.
-ok. Do jutra.
Wyszłam z biblioteki wypożyczając to co mi dała babcia Jasona, szybko poszłam na przystanek autobusowy i pojechałam do
domu, gdzie czekała już mama.
-Cześć skarbie, co dziś w szkole?
-Tak jak codziennie, nic nadzwyczajnego.
-Dobrze, umyj ręce i siadaj do lekcji.
Poszłam do łazienki szybko opłukałam ręce i, weszłam do pokoju. Z plecaka powyciągałam książki i zaczęłam odrabiać lekcje.
ROZDZIAŁ8- WIZYTA
Ktoś zapukał do drzwi. Trochę się przeraziłam, gdyż mama wyszła na miasto po zakupy. Cichutko podeszłam do drzwi i
wyjrzałam przez dziurkę kto to. Otworzyłam szybko drzwi:
-Jason? Co tu robisz?
-Zapomniałaś swojej książki.
Trochę zaniemówiłam. Jak mogłam o niej zapomnieć. Podał mi ją.
-Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?- Spytałam z ciekawością.
-Sara mi powiedziała. Widziałem ją wychodzącą ze szkoły, więc zapytałem.
-Chcesz wejść?- Zapytałam z grzeczności.
-Nie mogę. Musze wrócić do babci i skończyć układać książki.
-Ok.
W tej chwili zauważyłam, że jacyś ludzie wchodzą na podwórko. Zamarłam ze strachu.
-To oni.- Wyszeptałam nie mogąc się ruszyć.
-Jacy oni?- W tej chwili odwrócił się.
-Musimy się schować.
W moją stronę szli mężczyźni, zakryci kapturami, to byli oni, na pewno. Nie da się zapomnieć tych stroi. Kilku idących z przodu
mięli noże.
-Jason, wchódź do środka!- krzyknęłam biorąc go za rękę i wciągając za progi drzwi.
Zamknęłam drzwi i okna.
-Pomóż mi przystawić czymś drzwi.
-Po co, kto to jest?
-Później ci powiem, weźmiemy sofe i przysuniemy.
Byliśmy kilka kroków przed drzwiami. Rozległo się pukanie. Nie otwierałam i nie ruszyłam się z miejsca.
-Oddaj księgę!- Wołał głos zza drzwi.
Nie odpowiedziałam. Po ich pierwszym uderzeniu drewniane wejście, aż drgnęłam.
-Wyjdź i daj!-Wołał rozzłoszczony głos.
-Nie ma jeszcze 20:00!- Krzyknęłam.
Wbili nóż w drzwi i odeszli. Cała się trzęsłam. Jason stał obok i się mi przyglądał. Wyjrzałam przez okno, nikogo już
nie było.
-Kto to?- Pytał Jason.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Patrzył na mnie, a ja stałam bez ruchu. Nie chciałam nic przypominać z przeszłości.
-Masz mi powiedzieć, mam dość tajemnic.
-Jakich tajemnic? Trzeba nie było mnie ratować. Przecież mogłeś mnie zostawić! Czemu tego nie zrobiłeś?!
-Bo byłem głupi!
Wyszedł z domu i ruszył w stronę centrum miasta. Przykro mi się zrobiło. Przecież trochę go w to wciągnęłam. O nie,
wracają, ale nie weszli na podwórko. Rozejrzeli się i ruszyli za Jasonem. Nie widział ich, szedł spokojnie.
-Jason!!!-Wołałam z całych sił!- JASON!!!
Odwrócił się. Staną przed nimi. Jeden podszedł do niego.
-Jason uciekaj!
Zaczęłam biec w jego stronę, ale nie zdążyłam, wyciągną nóż. Uciekał, ale on był szybszy dogonił go i chwycił. Przyłożył nóż
do gardła. Zatrzymałam się.
-Podejdź kochana Rose.- Mówił do mnie mężczyzna ze złotą maską.
Ale ja się nie ruszałam.
-Chodź, bo twój kolega zginie. Już!
Powoli podeszłam. Miałam łzy w oczach. Obeszli mnie dookoła, spróbowałam biec w bok, ale jeden z nich złapał mnie.
Pamiętam te ręce.
-A za próbę ucieczki to on poniesie karę.
Wziął nóż w prawą rękę i przez klatkę piersiową zrobił ranę. Jason nie mógł nic zrobić, tylko krzykną z bólu.
-NIE! Proszę przestań, czego chcesz?- Nie powstrzymałam łez.
-O 20:00 masz przynieść księgę inaczej więcej go nie zobaczysz.
-Przyniosę.
-Dobrze, więc do zobaczenia.
Odeszli z nim, nic nie mogłam zrobić. Usiadłam na chodniku, przerażona. Po kilku minutach się ocknęłam i wstałam. Pobiegłam do
domu, mama miała zaraz wrócić. Wyciągnęłam nóż z drzwi i przesunęłam sofę na miejsce. Ręce trzęsły mi się i nie mogłam
ich opanować. Poszłam do swojego pokoju z księgą. Musiałam ją otworzyć zanim ją oddam, musiałam wiedzieć co w niej jest.
-A może trzeba tylko rękę w jednym miejscu przez 15 sekund przytrzymać?- Zapytałam siebie.
Postanowiłam, że spróbuje. Położyłam rękę i odliczałam. Nic się nie stało.
-Dlaczego!
Nie mogłam uwierzyć. Nic się nie stało.
-A może trzeba przy księżycu to otworzyć?
Ale ja nie mam czasu. Jest już 18:00.
Ktoś znowu pukał. To mama. Otworzyłam jej.
-Cześć kupiłam ci bluzkę chodź przymierzyć.
-Dobrze.
Jest już 19:10.
-Mamo wychodzę, muszę dać Sarze lekcje, bo nie było jej w szkole.- Skłamałam.
-Ale wracaj szybko.
Wzięłam bluzę plecak i szłam w stronę starej dzielnicy. Stresowałam się, ale nie miałam zamiaru tak łatwo jej oddać.
sorki za to "Wiośnie ludów na terenie Polski".
OdpowiedzUsuńZapomniałam że to nie jest w Polsce xD. Sorki
naprawdę fajne ;)
OdpowiedzUsuńdzięki :)
OdpowiedzUsuń