czytacie i podoba wam się

czwartek, 24 maja 2012

dalsza część. od 9-11 rozdziału


 
ROZDZIAŁ9

  
   Dochodziłam do ulicy zwanej Starą Dzielnicą. Już się ściemniało. Nie było nikogo. Dookoła mnie były stare, poniszczone
budynki, a co jakiś czas latarnia z mdłym światłem. Ulica wyglądała strasznie. Słychać było najmniejszy szelest i dźwięk.
Co chwila dochodził hałas przejeżdżającego samochodu. Przy jednym z budynków stał śmietnik. Obok były duże pudła kartonowe,
za którymi postanowiłam się schować. Siedziałam przez chwilę i nagle ktoś nadszedł, a za nim drugi, a potem jeszcze kilku.
 Wyglądało to jakby kogoś szukali.
 -Może mnie.-Pomyślałam.
Rozglądali sie i chodzili w kółko wypatrując czegoś.
   Nagle poczułam na ciele zimny oddech- zamarłam w bezruchu. Usłyszałam jeszcze ciężkie dyszenie. Ciało odmawiało mi
posłuszeństwa. Po chwili, wzięłam głęboki oddech i powoli się obróciłam.- Moim oczom ukazała się postać siedząca pod ścianą.
Ciężko oddychała i trzymała się jedną ręką za klatkę piersiową. Twarzy nie mogłam dojrzeć, więc lekko się zbliżyłam i przymrużyłam
oczy. Zaraz potem je wytrzeszczyłam.- zdałam sobie sprawę że to Jason! Natychmiast przysunęłam się i odsłoniłam jego twarz
ze spadających na nią włosów. Było zimno a on wyglądał na zziębniętego. Na koszuli miał plamę krwi. Przytuliłam go mocno ze
łzami w oczach. Wiedziałam, że żyje, ale jak ja go miałam stąd zabrać!
 -Rose?-Powiedział cicho, drżącym głosem. Natychmiast uchyliłam jego głowę by na niego spojrzeć.- Powoli otworzył oczy, ale
nie ruszał się.
 -Tak, to ja! Co się stało?!- Pytałam z przejęciem, ale on tylko zamkną swoje zielone oczy po czym położył głowę na moich kolanach.
 -Jason! Wstawaj musimy stąd iść.
 -Nie wiem czy dam rade.
 -DASZ!
  Kilka kroków od kartonów były drzwi prowadzące do jednej z kamienic, jeżeli byłyby otwarte moglibyśmy uciec, ale czy
damy rade ze stanem Jasona? Musieliśmy spróbować. Objaśniłam mu co i jak i, że musimy iść, bo nas znajdą, a ja za 5min.
Powinnam oddać im książkę. Co jakiś czas przechodzili obok, ale nie zauważyli nas. Nikogo teraz nie było to było być może
jedyna szansa! Poprawiłam plecak, a Jasona rękę przełożyłam przez swój bark i powoli go uniosłam.Udało mu się utrzymać na
nogach jednak musiał iść nie tylko podparty o mnie lecz również o ścianę. Byliśmy schyleni i ruszyliśmy jak najszybciej
mogliśmy. Widziałam, że Jasonowi jest trudno, ale ciągnęłam go, gdyż nie mogliśmy się teraz zatrzymać. Doszliśmy do drwi.
Z wielką nadzieją sięgnęłam klamki i nacisnęłam ją.- Co?!- Mówiłam do siebie w myślach. Zaczęłam ją szarpać, bo takie
drzwi mogły się tylko zatrzasnąć, ale nic z tego. Posadziłam Jasona pod ścianą i jak najszybciej pobiegłam do kolejnego
budynku. Tym razem drzwi się otworzyły. Spojrzałam w stronę leżącego chłopaka.
 -EJ TY!!!- Wołał głos dochodzący zza mnie, gwałtownie się obejrzałam... -Stał tam! Miałam wybór: wrócić po cierpiącego
przyjaciela, czy też ratować siebie. Minęła sekunda a ja ruszyłam do Jasona. Wzięłam go tak jak wcześniej i biegłam do
otwartych drzwi! ON był pierwszy i zagrodził nam drogę Nie namyślałam się i... Automatycznie go uderzyłam w twarz tak
mocno, że aż mnie zabolała ręka. trafiłam w oko, więc zakrył chwilowo twarz rękoma, a ja korzystając z okazji weszłam do
środka i zamknęłam drzwi. Tamten krzyczał wołając innych i walił w stare, zniszczone drewno próbując wejść. Nie otworzy ich,
ponieważ są zablokowane za pomocą beli leżącej w poprzek. Rozejrzałam się nerwowo dookoła i mogłam iść na górę przez schody
lub w dół do piwnicy.
   Było zimno, a serce mi biło jak szalone, nie wiedziałam co zrobić.
 -Rose idź się schować.- Mówił cicho.
 -A co z Tobą?! Nie zostawię Cię tu!
 -Musisz, nie będziesz mnie ciągnęła; nie dojdziesz ze mną do szpitala ani do domu.
 -A żebyś wiedział, że tak!- Wykrzyknęłam i podniosłam go z ziemi. Ledwo co stał, męczył się...
Ogarnęło mnie wielkie poczucie winy za to co się teraz dzieje. Przecież to ja go w to wmieszałam! On był niewinny.
 -Co ja mam teraz zrobić, może on ma racje?- Myślałam. Wogóle co ja myślę ?! Przecież go nigdy tu nie zostawię!
Ruszyłam powoli mimo oporu Jasona. Zeszłam delikatnie po schodach w dół. Był korytarz w prawo, w lewo i na prosto, który
także rozchodził się na dwie różne strony. Weszłam w prawy korytarz, był pełen pajęczyn i różnych owadów. Na ścianach
dotychczas minęłam jedno małe okno przez, które nic nie zauważyłam. wszędzie był kurz i unosił się jakiś zapach spalenizny.
Szłam przed siebie a za mną dobiegały krzyki. Biegli za nami. Nie miałam czasu wię skręciłam w lewo w dość wąską drogę i dalej
nią szłam.
   Minęło już ze 20 min. Chyba ich zgubiliśmy. Szliśmy w ciszy i jak najszybciej. Piwnice każdej z kamienic musiały być ze
sobą połączone, a potem prowadziły przez miasto. Nie było światła, ale nagle zobaczyłam okno prawie przy suficie,
prowadziło ono na zewnątrz. Wspięłam się po chropowatej powierzchni ściany i otarłam okno z kurzu, Byliśmy wewnątrz budynku.
Ja dałabym rade wyjść ale co z Jasonem, który ledwo co oddychał. Zeszłam i poszliśmy dalej. Słychać było jakby płynącą wodę,
kierowałam się w jej stronę. W pewnej chwili weszłam do szerokiego korytarz przez, którego środek płynęły  jakby ścieki.
Okropnie śmierdziało. Skoro to były ścieki lub jakieś tunele to byliśmy uratowani!
 -Jason widzisz? Zaraz stąd uciekniemy!
 -Jak?- Spytał zdziwiony.
 -Normanie! Przecież to jest jakaś kanalizacja która zbiera wodę deszczową czy coś w tym stylu! Co jakiś czas będzie klapa
w suficie prowadząca na powierzchnie!- Mówiłam podniecona po czym szybko poszliśmy dalej. Nie będzie problemy z wyjściem,
bo będą drabinki, widziałam to na filmie. Nad nami znalazło się jedno z wyjść. Przy ścianie była drabinka, podeszliśmy do niej.
Dałam nam chwile odsapnąć. Wyjęłam butelkę wody z torby. Napiłam się i podałam ją Jasonowi, ale on nie chciał. Usłyszałam
nadchodzące kroki...- przeraziłam się i weszłam po drabince aby zobaczyć gdzie wyjdziemy, gdy ją otworzyłam zobaczyłam
środek ulicy przy parku w centrum miasta. Poczułam wielką ulgę. Musiałam teraz pomóc wejść Jasonowi bo sam nie dałby rady.
Wzięłam swoją torbę i odczepiłam skórzany pasek tak, aby był dłuższy. Zeszłam spowrotem i obwiązałam w pasie siebie i Jasona.
zaczęłam wchodzić a on za mną, było mi strasznie ciężko, ale musiałam wytrzymać. On szedł powoli jak najmocniej się trzymając
i próbując samemu wchodzić. Wyszłam na zewnątrz i mocno ciągnęłam pasek od torby. Ujrzałam ręce Jasona podciągające się,
aby wyjść. Pomogłam mu i tuż po rozwiązaniu nas skierowaliśmy się do najbliższego szpitala. Zerknęłam szybko na zegarek.
Była już 21.10. Musiałam się spieszyć, bo mama na mnie czeka i pewnie się denerwuje a ja nie wzięłam telefonu. Byliśmy już blisko
i z daleka widać było duży biały budynek. Nikogo nie było na mieście co wydawało się bardzo dziwne.
  Nie miałam już siły iść dalej. Pot spływał mi z czoła, a nogi drżały.
 -Już prawie.- Powiedziałam. Ale nie odpowiedział mi. miał zamknięte oczy.- Nagle upadł! Nie wiedziałam co robić był
nieprzytomny. Wzięłam go pod ręce i ciągnęłam po ziemi w strone szpitala krzycząc jak tylko mogłam, ale nikt się nie odezwał.
Do oczu znowu napłynęły mi łzy, ale tym razem ich nie powstrzymałam, spływały mi po policzkach.
 -POMOCY, NICH KTOŚ MI POMOŻE, BŁAGAM!!! Wtedy z budynku wyszło dwoje mężczyzn i jedna kobieta na wózku. Zobaczyli mnie!
 -Pomóżcie mi!- Wołałam do nich a mężczyźni zaczęli biec w moją stronę. Wzięli go ode mnie i pobiegli do szpitala. Ostatkiem
sił doszłam do nich jak najszybciej mogłam. Natychmiast wzięli go na nosze i gdzieś zawieźli.
 -Przepraszam, czy ty przyszłaś z tamtym chłopcem?- Spytała drobna pielęgniarka.
 -Tak, czy wszystko z nim dobrze?- Pytałam  przejęta jak jeszcze nigdy.
 -To się okaże, ale na razie musimy to sprawdzić i zrobić wszystko co można. Musimy zadzwonić po jego rodzinę i dowiedzieć
co się stało.
 -Dobrze.
 -Możesz już iść, ponieważ na pewno do jutra się z nim nie zobaczysz.-Powiedziała kobieta.
 -Ale czy mogłaby pani przekazać mu coś jak się obudzi?
 -oczywiście co takiego?
 -Zaraz pan dam, tylko czy mogłabym prosić o kartkę i długopis?- Po prosiłam po czym dała mi małą, kwadratową karteczkę oraz
długopis. Napisałam, prośbę, która brzmiała tak:

                           
                         
                          PROSZĘ NIE MÓW IM PRAWDY! PRZEPRASZAM CIĘ ZA WSZYSTKO I CI WYTŁUMACZĘ
                          JAK TYLKO DO CIEBIE PRZYJDĘ, DO TEJ PORY SPRÓBUJ UTRZYMAĆ TAJEMNICE.

                                                                                ROSE :*

  
   Zgięłam karteczkę i poprosiłam żeby nikt jej nie czytał po czym oddałam ją w ręce pielęgniarki. Wyszłam pośpiesznie ze
szpitala i pobiegłam do domu. Podczas drogi przyczepiłam rozciągnięty pasek spowrotem do torby, wytarłam oczy i mokre policzki
oraz się już uspokoiłam z myślą, że jest już wszystko dobrze. Doszłam do domu i przed wejściem otarłam pot i przekroczyłam
próg drzwi.




ROZDZIAŁ 10


   Weszłam do domu opanowana. Pobiegłam do swojego pokoju i zostawiłam torbę. Chwilę potem weszłam do kuchni, gdzie mama
czekała z kolacją.
 -Gdzie byłaś tak długo?- Spytała nie siedząc przy stole. Widać było, że coś podejrzewała.
 -Mówiłam Ci, że dawałam lekcje Sarze.- Odpowiedziałam zmieszana i wymusiłam uśmiech na twarzy.
 -Ale to miało być szybko!- Podniosła głos i popatrzyła na mnie przeszywającym spojrzeniem.
 -Wiem, przepraszam.- Powiedziałam i przytuliłam mamę, żeby się uspokoiła. Zadziałało, już nie była zdenerwowana i prosiła
abym usiadła przy stole, a ona poda mi kanapki, które zrobiła wcześniej oraz herbatę.
   Po zjedzonej kolacji podziękowałam i pocałowałam mamę w policzek. Chciałam pozmywać, ale ona pierwsza podeszła do zlewu,
więc poszłam szybkim krokiem do pokoju. Musiałam szybko coś zrobić z tą książką, bo nie będę czekała na kolejną pełnię.
Wzięłam szybki prysznic i udałam, że idę spać. Za pół godziny kiedy w domu była cisza zaczęłam działać. Powtórzyłam kilka
razy tekst z tyłu książki i jego tłumaczenie. Ale kto jest tym pokolenie? Niby, że ja? To niemożliwe! Wiedziałabym o tym!
Mówiłam sobie w myślach, ale musiałam spróbować. Usiadłam na łóżku koło okna. Otworzyłam je żeby padało na mnie światło
księżyca. Zawiał wiatr przyprawiający mnie o dreszcze. Położyłam rękę dokładnie na rysunku znamienia książki leżącej na
parapecie i zaczęłam odliczać:
   15,14,13 (...) 3,2,1.- Po chwili zamek nie do otwarcia, zaczął się otwierać! Zabrałam szybko rękę i odsunęłam się.
 -Otworzyła się, naprawdę się otworzyła!- Krzyczałam szeptem. Byłam szczęśliwa, że udało mi się to otworzyć, ale jednocześnie
bałam się co będzie w środku i czy nie będę miała jeszcze większych kłopotów czytając ją. Zdecydowałam, że zobaczę.
   Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Trafiłam na jakby namalowane zdjęcie mężczyzny zajmujący całą jedną stronę,
 a obok na drugiej opis. Chyba jego, jaki był, jego datę urodzin i śmierci. Przekręciłam kilka kartek dalej, wszystkie poprzednie opowiadały
o jego życiu. Z tego co pisało wynikało, że został zamordowany przez samego autora, a raczej autorów! Nie wiedziałam co
myśleć więc kartkowałam ją. Widać, że była stara, po zżółkniętych kartkach. Pisana była również tym samym dziwnym językiem.
Dobrze, że nie oddałam książki z biblioteki, którą wszystko tłumaczyłam. Dalej były także zdjęcia, ale nie tylko dorosłych.
Były również dzieci. Na jednym z obrazów zaciekawiła mnie postać, którą jakbym z kądś znała, ale nie wiedziała skąd. Zdziwiło
mnie, że wszyscy mieli te same nazwiska, może to jakaś rodzina?
   Szłam dalej.- Nagle zatkało mnie, tam był mój DZIADEK! A POTEM TATA! Mięli inne nazwiska, takie jak wszyscy- COVENT.
Zaczęłam tłumaczy i wszystko się zgadzało. Została ostatnia zapisana strona, którą szybkim ruchem przekręciłam.
 -BOŻE! TO NIE MOŻLIWE! PRZECIEŻ, PRZE..CIEŻ.. TO JA!!!- Krzyknęłam nie zważając, że mama śpi. Nie mogłam opanować emocji.
 -TO JUŻ KONIEC!- Mówiłam do siebie.-Wszyscy ci ludzie zginęli! Miałam wpisane to samo nazwisko co oni!Był mój portret.
 Miałam nawet zapisaną datę śmierci: 15.10.2012r. Do oczu napłynęły mi łzy. Był już 17 września. Myślałam, że zemdleje.
Szybko zamknęłam książkę i rzuciłam pod łóżko. Wtuliłam się w poduszkę starając się nie myśleć o tym co przeczytałam, ale
jak nie o tym to nachodziły mnie zmartwienia o Jasonie. W końcu ze zmęczenia nawet nie wiem o której zasnęłam.


   Obudziłam się bardzo zaspana. Wczorajszej nocy nie mogłam zasnąć martwiąc się o Jasona. Wiedziałam, że to wszystko moja
wina i będę musiała mu wytłumaczyć choć nie wiem dokładnie co, bo sama nie wiem o co chodzi. Przypomniała mi się książka
i w tym momencie ogarnął mnie smutek. Dzień był pochmurny i chyba zaraz miało się rozpadać. Spojrzałam na zegarek była 07:44.
 -ZASPAŁAM!!!- Zaczęłam krzyczeć. Wbiegłam do pokoju mamy, ale ona już najwyraźniej była już w pracy. Zaczęłam biegać po
domu jak szalona. Szybko umyłam zęby i się ubrałam. Spakowałam książki i wystawiłam plecak przy drzwiach, bo musiałam wrócić
jeszcze do kuchni po coś do jedzenia. Sięgnęłam po jogurt truskawkowy do picia i pobiegłam do drzwi. Złapałam plecak i
wybiegłam  domu.
 -Cholera! Nie zamknęłam drzwi!
Zaczęłam biec pod dom. Szybko przekręciłam klucz w zamku i znowu skierowałam się na przystanek, żeby jak najszybciej dojechać
do szkoły. Biegłam jak strzała. Już prawie byłam, już widziałam mój autobus.
 -NIEEE! Zaczekajcie.- Krzyczałam za odjeżdżającym autobusem.- STOP!-Już mnie nie słyszeli, odjechali. Wzięłam telefon do
ręki była- 07:55. Zostało mi jedno; muszę dojść tam sama na piechotę. Nie miałam czasu, więc pospieszyłam się. Biegłam co sił
w nogach, ale nadeszła 08:00! A mi zostało drugie tyle drogi.
   Już opadałam z sił, byłam po prostu strasznie zmęczona, ale było już blisko. Budynek szkoły stał przede mną, zatrzymałam się
i od razu znowu ruszyłam. Wbiegłam przez duże drzwi jak burz i skierowałam się do sali technicznej. Weszłam do sali pięć po
ósmej.
 -Przepraszam za spóźnienie.- Powiedziałam ciężko dysząc i usiadłam w ławce koło Sary.
 -Dobrze, więc wyciągnij książki i zaczynamy lekcje.
Tak też zrobiłam. Nauczyciel zaczął prowadzić zajęcia. Ten temat był nudny, więc się zamyśliłam. Chciałam wiedzieć co z
Jasonem, czy wszystko dobrze. Przerażała mnie data 15 października.
 -Rose!- Zwrócił mi uwagę nauczyciel.- Wróć na ziemię. Ja się tylko spojrzałam i skinęłam głową, że wszystko ok.
Długo nie usiedziałam i znowu byłam myślami gdzie indziej. Nawet nie wiem kiedy zadzwonił dzwonek, a wszyscy się pakowali.
 -Rose, ocknij się idziemy!- Mówiła Sara szturchając mnie za ramię.
 -Już.- Odpowiedziałam i wstałam z krzesła.
   Nie wytrzymałam, musiałam zadzwonić do Jasona. Weszłam do łazienki i wybrałam do niego numer w telefonie i zadzwoniłam.
 -Halo?- Usłyszałam cichy, zachrypnięty głos.
 -Jason? To ja Rose jak się czujesz? wszystko dobrze?
 -Tak.
 -Co im powiedziałeś? Nie wygadałeś się?-Spytałam z przejęciem. Przez chwile się nikt nie odzywał.
 -Przyjdź do mnie po szkole to pogadamy.- Powiedział poważnie.
 -Ale...- Nie dokończyłam. Już się rozłączył. Bałam się, że wygadał, ale starałam się o tym nie myśleć. Zadzwonił dzwonek na
lekcje. Wyszłam z jednej z kabin w łazience i poszłam na lekcje.
  
    -Uff, koniec.- Powiedziała z ulgą Sara kiedy skończyłyśmy ostatnie zajęcia w-f.- Wiesz...- Zaczęła- ja mam w piątek
urodziny i chciałabym, żebyś przyszła na przyjęcie.- Powiedziała po czym wręczyła mi zaproszenie.
 -Będę na pewno.- Przytuliłam ją i szłam do wyjścia.
 -A poszłybyśmy gdzieś dziś, np. na jakieś spacer czy coś?
 -Dziś nie mogę, może jutro! Pa.- Krzyknęłam odwracając się do tyłu.
 -Cześć- pożegnała się ze mną i się rozeszłyśmy.
   Ja szłam do szpitala, byłam trochę zdenerwowana całą tą sytuacją. Jason był zły, słyszałam to w jego głosie. Stanęłam
przed budynkiem szpitala i wzięłam głęboki oddech i weszłam. Skierowałam się do recepcji zapytać się, w którą stronę mam
iść. Drobna pielęgniarka wskazała mi salę, nr.11 na pierwszym piętrze. Weszłam do windy i pojechałam na górę.


ROZDZIAŁ 11


   Byłam już przy drzwiach sali nr.11. Przez szybę widziałam Jasona, leżał w łóżku odwrócony w stronę niewielkiego okna.
Stałam tam z pięć minut, ponieważ nie minęłam odwagi wejść, bałam się co powie i jak zareaguje jak przyjdę. Nie ruszał się,
może spał... Postanowiłam wejść. Otworzyłam powoli drzwi tak żeby nikogo innego nie obudzić ani przeszkadzać. Sala była
dość duża i cała biała. Po prawej leżały trzy łóżkami po lewej też. tylko jedno było puste. Jason leżał przy od strony okna,
a obok niego nikogo. Koło każdego był ktoś, z kimś rozmawiał, śmiał się, a on leżał sam. Cichutko podeszłam do niego i usiadłam
na małym taborecie stojącym obok łóżka. Jason odwrócony był do mnie plecami. przestawiłam stołek z drugiej strony aby widzieć
jego twarz. Delikatnie przeniosłam i postawiłam. Niestety coś musiało pójść nie tak, krzesełko zaskrzypiało. Ale nie obudziło
nikogo, Jason tylko się poruszył, ale spał dalej. Wyglądał słodko jak spał, grzywka spadała mu na oczy, którą leciutko
odgarnęłam. Siedziałam już tak z pół godziny. Kolejny raz przesunęłam włosy spadające na czoło. Lekko pogładziłam
go po policzku,- Wtedy otworzył oczy . Szybko zabrałam rękę. Dostrzegł to.
   Podniósł się i przekręcił na plecy i spowrotem w moją stronę. Spojrzał na mnie.
 -Co robiłaś?- Zapytał mrużąc jeszcze zaspane oczy.
 -Ja?
 -No chyba tak.- Powiedział ostro.
 -Ja.a..yyy... tylko odgarnęłam Ci grzywkę. - Powiedziałam unikając kontaktu wzrokowego.
 -Kiedy przyszłaś?- Zapytał już łagodniej.
 -Nie wiem, prawie godzinę temu.
 -Mogłaś mnie obudzić.
Nie wiedziałam co mu mam powiedzieć, czekałam, aż on zacznie rozmowę, ale nie spieszyło mu się skoro nic nie mówił.
 -Wiesz.. No, bo ja chciałam Cię przeprosić i wogóle.- Zaczęłam.- Nie wiem od czego zacząć.- Mówiłam zdenerwowana, a głos
drżał mi oraz bardziej.-Nie wiedziałam, że tak wyjdzie, nie miałam pojęcia.- Tłumaczyłam coraz szybciej.- Bo ja nie przewidziałam
takiej sytuacji. - Wtedy Jason podniósł się i usiadł na łóżku. Miał na sobie długie, czarne dresy. Spojrzałam na niego z
nadzieją, że może zrozumie.
 -Ciesze się, że żyje.- Lekko się uśmiechną.-
 -Ja też i to bardzo, nie wiedziałam co z tobą będzie.- Wtedy przerwał mi przykładając palec do ust i przytulił mnie.
 -Czy.. Ty masz jakieś problemy z nimi? Coś im zrobiłaś, ze tak Cie traktują?
 -Czyli, że jak?
 -Ogólnie, wykorzystują, kazali Ci przynieść książkę, szantażowali Cię?
 -Nie wiem.
 -I dziękuje, że przyszłaś wtedy, żeby mnie ratować. Zaprowadziłaś mnie przez pół miasta ciągnąc i podtrzymując choć sama
nie mogłaś już iść.
 -Każdy by tak zrobił.
Uśmiechną się do mnie i przez chwilę nic nie mówił, ale ponownie zaczął.
 -Czyli nie wiesz o co im chodzi, że akurat ty?
 -Dokładnie to nie...ale udało mi się otworzyć książkę.
 -Dowiedziałaś się czegoś?
 -Tak, ż..że.- Zająkałam się.- Ci, który to pisali zabijali jakiś ludzi i zapisywali ich życie w tej książce od 675 roku.
Wtedy zamordowali pierwszego, ale co dziwniejsze to musiała być rodzina, bo wszyscy mięli to samo nazwisko.
Z pokolenia na pokolenie zabijali potomka. Przynajmniej tak mi się wydaje.
 -Wow, to straszne.- Zamyślił się.- Ale kt...-Nie dokończył, bo już odpowiedziałam.
 -Chyba Ci sami, których widzieliśmy.
Rozmawialiśmy tak jakiś czas, opowiedziałam, jak to ze mną było, że znalazłam się w tej sytuacji, ale nie wspomniałam, że
podejrzewam, że cała ta książka mogła być o mojej rodzinie i, ze ja mogę być następna. Ciekawiło mnie jednak jak on
znalazł się schowany za starymi kartonami.
 -Wiesz.. Bo oni.-Zaczął. Widać było, że nie chciał tego wspominać, ale ja musiałam to wiedzieć.- Topili mnie w jeziorze na
obrzeżach miasta, pocięli mnie trochę rzucając między sobą a potem ciągnęli na miejsce, gdzie miałaś się z nimi spotkać.
Było mi zimno. Woda lodowata. Posadzili mnie przy jednym z budynków. Nie pomyśleli, że mam jeszcze siłę żeby wstać. Udało
mi się. Podbiegłem do tego śmietnika i tam się schowałem. Siedziałem dość długo, Byłem głodny i jak się dziś dowiedziałem
odwodniony. Po prostu czekałem, i wtedy zjawiłaś się Ty.
 -Przepraszam.- napłynęły mi łzy do oczu.
 -Za co? Przecież to nie twoja wina.- Próbował mnie pocieszyć, ale ja miałam wielkie poczucie winy.
 -A właśnie, że moja! To ja Cię w to wciągnęłam!
 -Nie mogłaś nic zrobić.
 -Mogłam! Mogłam Cię nie puścić i zatrzymać w domu, mogłam Ci powiedzieć, ostrzec, zgłosić na policje, ale nie zrobiłam nic!
Rozumiesz? NIC! Wykrzyknęłam i wyszłam z sali, po policzkach spłynęły mi łzy.
 -Cierpiał przeze mnie, i to tylko przeze mnie, nic nie zrobiłam.- Mówiłam do siebie.
   Weszłam do damskiej łazienki i siedziałam w jednej z kabin. Co jakiś czas ktoś przychodził, a ja słyszałam tylko kroki
oraz skrzypienie drzwi.
 -Rose? Jesteś tam?- Dobiegł mnie głos Jasona zza drzwi do łazienki. Nie odezwałam się. Drzwi zaskrzypiały i chyba wszedł.
PUK PUK! Rose wiem, że tam jesteś! Wyjdź!
 -Nie po tym co Ci zrobiłam!- Odpowiedziałam już opanowując się.
 -TY NIC MI NIE ZROBIŁAŚ! Nawet jakby mnie tam nie było zabrali by Ciebie i wtedy to byłby problem.- Przerwał na chwilę.
-Cieszę się, że ja tam byłem a nie ty!
Poczułam wtedy dziwne uczucie, chciałam tam wyjść, ale nie mogłam.
 -No weź! Wszedłem dla Ciebie do damskiej!- Powiedział i się zaśmiał jak również i ja, bo to było zabawne.
   Wyszłam. Jason stał przede mną i patrzył mi prosto w oczy. Czułam jak kolana miękną, a w brzuchu motyle.
Lekko się zbliżył. Był bardzo blisko, już nasze twarze prawie się stykały. Ale odsunęłam
się, wiedziałam, że pewnie Jason źle się poczuje, ale uznałam, że tak  będzie lepiej. Nie chce robić nic głupiego, bo ja
przecież go wogóle nie znam.
 -Przepraszam trochę rozpędziłem się- Powiedział, a jego policzki zaczerwieniły się.
 -Nie, nie przepraszaj.- Poczułam, że robi mi się gorąco.- I dziękuje, za to co powiedziałeś i, że chcesz mnie zrozumieć.
Przytuliłam się do niego i staliśmy tak przez kilka minut. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach i mogłabym zostać w
nich na zawsze.
   Odprowadziłam go do sali i wróciłam do domu, mamy jeszcze nie było. Siadłam i odrabiałam lekcje, ale nie mogłam się
skupić. Cały czas wracałam myślami do tego jak blisko stałam prawie nie znanego mi chłopaka.





3 komentarze: